wtorek, 30 października 2012

Mama Muuuuuuuuuuuuuuuuu





Autor: Jujja Wieslander i Tomas Wieslander
Tytuł: Mama Mu na rowerze i inne historie
Wydawnictwo: Zakamarki
Liczba stron: 128

Nie wiem, jak to się stało, że dopiero teraz pojawiła się u mnie ta książka. Zbiór dwunastu historii o przesympatycznej Mamie Mu i marudzącym Panu Wronie, to po prostu gratka dla wszystkich wielbicieli dwójki przyjaciół. Wszystkie opowiastki można także kupić jako osobne wydania, które na pewno są bogatsze o wspaniałe ilustracje, których w tym wydaniu nie ma zbyt wiele. Nad czym zresztą bardzo ubolewam. Jednak treść wynagrodziła mi wszystkie braki. Zapraszam więc na trzymające w napięciu przygody krowy i wrony.

Wyobrażacie sobie krowę na rowerze? Niecodzienny to widok, prawda? Mama Mu pewnego letniego dnia postanowiła, że nauczy się jeździć na rowerze. Oczywiście Pan Wrona był sceptycznie nastawiony do tego szalonego pomysłu, przecież krowy nie potrafią jeździć na rowerze! I kto miałby nauczyć Mamę Mu jazdy na rowerze, skoro nikt w lesie tego nie potrafi? Mama Mu nie widziała w tym problemu, tylko przeskoczyła przez płot i podeszła do budki telefonicznej, żeby zadzwonić do Liny. Tak, proszę się dziwić, krowy potrafią dzwonić, przecież to żadna sztuka w dzisiejszych czasach? Lina opowiedziała jej, jak wyglądała nauka jazdy na rowerze. Mama Mu nie zdawała sobie sprawy, że to była taka trudna umiejętność. Lina dużo ćwiczyła i na początku tata popychał rower, a ona ciągle się przewracała i nabijała sobie siniaki. Ale dalej trenowała, aż w końcu się nauczyła. Jak myślicie, czy Mama Mu opanowała jazdę na rowerze? Znając jej upór i chęci na pewno tak, ale jak ta nauka wyglądała dokładnie, to musicie zajrzeć do książki. Przecież nie mogę zdradzać szczegółów.

Mama Mu bez skafandra nurkowego, która nurkuje w jeziorze nieopodal pastwiska, Mama mu spacerująca po supermarkecie, odwiedzająca bibliotekę czy łowiąca ryby na pomoście już nikogo nie zdziwi. Piękne i mądre historie, które uczą że warto mieć marzenia i bez względu na wszystko należy je realizować. Nie ma granic, których nie może pokonać nasza wyobraźnia i my sami. Nie bójmy się własnych marzeń, przecież wszystko jest możliwe. Polecam kolejną zakamarkową książkę, która na pewno podbije serca dzieci.

Wrony i wąż





Autor: Aldous Huxley
Tytuł: Wrony i wąż
Ilustracje: Agata Dudek
Wydawnictwo: Dwie Siostry
Liczba stron: 28

Wydawnictwa Dwie Siostry nie trzeba specjalnie reklamować, bo jest znakomitą marką samą w sobie. Każda kolejna książka jest lepsza, zachwyca nowymi i pomysłowymi ilustracjami, przybliża młodemu czytelnikowi historie z całego świata. Seria to nowa seria wydawnicza dla małych i dużych czytelników. Składają się na nią unikatowe książki dla dzieci pióra najwybitniejszych twórców światowej literatury, wydane w formie pięknych, bogato ilustrowanych albumów. Najwyższa jakość literacka w wyjątkowej oprawie graficznej zachwyci dzieci i zaintryguje rodziców. Mogę wam to zagwarantować.

Pewien angielski powieściopisarz, eseista, poeta i krytyk literacki Aldous Huxley napisał pewnego dnia wspaniałą staromodną opowieść o ptasim małżeństwie, żarłocznym wężu i sprytnej sowie. Jedyna w jego dorobku książka dla dzieci, którą napisał specjalnie dla swojej pięcioletniej siostrzenicy Olivii de Hauleville. Pisarz ze swoją rodziną mieszkał w Llano w Kalifornii, a rodzina de Haulleville’ów kilka kilometrów dalej, w Pearblossom. Huxleyowie spędzali u nich zwykle święta Bożego Narodzenia i właśnie podczas jednego z takich świątecznych pobytów powstała ta historia. Kilka lat później rękopis spłonął w pożarze, który zniszczył dom pisarza, a o bajce zapomniano na długo. Na szczęście swój egzemplarz zachowali państwo Yostowie, sąsiedzi de Haulleville’ów, wspomniani w tekście bajki obok Olivii i jej brata Siggy’ego. Dzięki temu w 1967 roku- kilka lat po śmierci autora- utwór ukazał się w formie książkowej. I wszystko po to, by 2010 roku książka ukazała się na polskim rynku wydawniczym. Jeśli chcecie poznać przygody pewnego wroniego małżeństwa, to zapraszam do otwarcia tej wspaniałej księgi.

Na topoli miały gniazdo dwie wrony. W jamie u stóp drzewa mieszkał grzechotnik. Zresztą już bardzo stary, a gdy potrząsał grzechotką na końcu swego ogona, wydobywał się z niej dźwięk tak donośny, że słyszały go dzieci w szkole w pobliskiej miejscowości. Większość dnia spędzał na odpoczynku, ale codziennie punktualnie o wpół do czwartej po południu wypełzał ze swej jamy, wspinał się na drzewo i zaglądał do gniazda wron. Bardzo ciekawski wąż, trzeba przyznać. Miał jeden cel: jeśli w gnieździe było jajko, to połykał je jednym płynnym ruchem, ze skorupką. Po pysznym jajeczku wracał do swej jamy i ponownie zasypiał. Pani Wrona kiedy wracała z zakupów nigdy nie mogła znaleźć swojego jajeczka, więc po podwieczorku składała kolejne jajko. Cała ta sytuacja powtarzała się kilka razy, ale pewnego dnia Pani Wrona wróciła ze sklepu wcześniej i przyłapała węża na połykaniu jej ostatniego jajka. Pani Wrona wypędziła grzechotnika i nerwowo dreptała po domku oczekując powrotu męża. Mąż pomyślał, że żona zjadła za dużo, dlatego wygląda tak blado. Pani Wrona jednak wszystko wyjaśniła mężowi. Pan Wrona postanowił udać się do swojego mądrego przyjaciela Sowy, żeby poradzić się co ma począć z wężem. I jak myślicie, czy mądra Sowa udzieli dobrej rady? Czy małżeństwu uda się przechytrzyć grzechotnika? Czy doczekają się potomstwa?
Ilustracje są po prostu genialne. Podobają mi się elementy geometryczne, które przełamywane są dwoma barwami: czernią i czerwienią. Czasem wydaje nam się, jakbyśmy patrzyli na te ilustracje nocą mając jednocześnie na oczach specjalne okulary, które pozwalają nam widzieć. Niezwykle mądra, ciepła historia w sam raz na jesienną pluchę. Polecam.


A książka przywędrowała z księgarni ELF

poniedziałek, 29 października 2012

Nietypowa kolorowanka




Tytuł: Kolorowanki
Wydawnictwo: Mroux
Liczba stron: 13

Dziś chciałabym Wam polecić dość niezwykłą kolorowankę, która wpadła w moje ręce i wcale nie ma zamiaru wypadać z powrotem. To, co jest niezwykłego w tej kolorowance to jej okładka. Wydawnictwo Mroux tworzy niepowtarzalne wzory, którymi ozdabia swoje kolorowanki. No dobra, powiecie, ale co w tym takiego interesującego? Już odpowiadam. Otóż okładki te są robione ręcznie i każdy wzór jest jedyny w swoim rodzaju. Taka ciekawostka.

W środku dużo miejsca na działalność twórczą. Wybuchy śmiechu gwarantowane. Bo jak tu się nie uśmiechnąć, kiedy na pierwszej stronie widzimy dwa dłuuuugie jamniki w kole i podpis: Witam sąsiada! Na kolejnej stronie świąteczny renifer w dodatku w butach. Pamiętajcie jednak, że nie wszystkie renifery lubią buty. Dalej Kot w butach. Tak niewiele wystarczy, by zwykły Mruczek stał się Kotem w Butach. Najbardziej spodobał mi się pan ropuch, który gra na banjo, a ryby w stawie tańczą. Niby obrazki nie są jakieś wyszukane, jednak podpisy pod nimi sprawiają, że nabierają innego znaczenia i bardzo często wywołują u nas śmiech. Znajdziecie także wilczycę, która się opala w świetle księżyca, małego prosiaczka, który zamiast mleczka pije soczek czy małą myszkę, która podróżuje balonem.

Kolorowanka ta na pewno wyróżnia się wśród innych, więc warto się nią zainteresować. A może natchnie was do działania twórczego i zrobicie swoją wersję takiej kolorowanki? Polecam.

Kolorowanka przyleciała STĄD



sobota, 27 października 2012

Bohema artystów włoskich



Autor: Bożena Fabiani
Tytuł: Moje gawędy o sztuce. Dzieła, twórcy, mecenasi- wiek XV-XVI.
Wydawnictwo: Świat Książki
Liczba stron: 384

Ten, kto się poświęci sztuce, już nigdy nie poczuje się bezmyślny czy samotny.

Bożenę Fabiani znam od dawna, przede wszystkim z Drugiego Programu Polskiego Radia, w którym prowadzi audycję W stronę sztuki. Ucieszyłam się bardzo, że w końcu będę miała przyjemność przeczytać książkę, w której zawarte są właśnie te audycje, oczywiście bardziej rozbudowane i poszerzone. Bożena Fabiani z wykształcenia jest historykiem sztuki, jednak jak sama mówi, że kiedy patrzy na obraz, zawsze interesuje ją człowiek, który ten obraz namalował. Autorce zależało, żeby w swoich gawędach przybliżyć czytelnikowi artystę-człowieka, żeby ukazać go na tle epoki, wpisać w historię, podpatrzyć prywatnie. Musze powiedzieć, że autorce udało się osiągnąć cel, który sobie postawiła. Wpadłam jak śliwka w kompot i nie mogłam przestać czytać. Oczami wyobraźni widziałam Wenecję, artystów, obrazy... Dobrze jest zaopatrzyć się w jakiś album z obrazami autorów, bo w książce znajdziemy zaledwie kilka małych, reprodukcji.

Całą swoją książkę Fabiani poświęciła artystom włoskim, którzy działali w XV lub w XVI wieku. Najwięcej miejsca poświęca oczywiście Michałowi Aniołowi, który był przede wszystkim rzeźbiarzem. Bardzo dużo o nim wiemy, gdyż pozostawił po sobie bardzo bogatą korespondencję (ponad 500 listów), dokumenty, kontrakty, umowy o dzieła, same dzieła. Mamy tez dwie biografie spisane jeszcze za życia artysty. Bożena Fabiani z niezwykłą lekkością opowiada o wszystkich artystach, tak jakby ich znała i podpatrywała w czasie pracy. Oprócz spotkania z Michałem Aniołem mamy możliwość spotkania się z Rafaelem, który zasłynął z bogactwa barw i zamiłowania do detalu. Antonello, który natomiast tworzył portrety tak prawdziwe, że chciałoby się porozmawiać z tymi wszystkimi osobami. On właśnie stworzył kontakt miedzy obrazem a widzem, ponieważ jego model patrzy nam w oczy, wzajemnie się sobie przyglądamy. Naprawdę jego portrety robią wrażenie. Autorka opowiada o Carpaccio, Giorgione, Lorenzo Lotto, Tintoretto czy Tycjanie, który zasłynął z malowania scen mitologicznych przesyconych erotyzmem (np. Wenus z Urbino), często nazywany geniuszem kolorytu. Potrafił z niewielu barw wyczarować wszystko.

Książka jest po prostu cudowna i zachwyca lekkością języka. Zawsze miałam problem z czytaniem obcych nazwisk, więc ucieszyłam się bardzo, że na ostatniej stronie znajduje się indeks osób oraz wyjaśnienie jak się wymawia nazwiska i przydomki artystów. Polecam bardzo mocno.

Za książkę dziękuję Wydawnictwu Świat Książki.


piątek, 26 października 2012

Twórcza jesień




Autor: Joanna Tołłoczko
Tytuł: Zabawy plastyczne dla dzieci.
Wydawnictwo: Świat Książki
Liczba stron: 104

Uwielbiam tego typu książki, które zmuszają mnie do twórczego działania. Często ze mną tak jest, że chciałabym coś zrobić, ale do końca nie wiem, co to miałoby być. Książka ta jest dla mnie zbawieniem. Teraz kiedy jesień za oknem, a w kuchni gotuje się zupa dyniowa można sobie usiąść spokojnie i zabrać się za robotę.

Siadam. Krzesło jakieś niewygodne. A mówią, że dębowe meble są wygodne. Dobra siedzę i patrzę na stół. Po lewej stronie trzy kleje ( w razie gdyby któryś nie kleił), taśma samoklejąca (w sytuacji beznadziejnej), spray srebrny i złoty, ołówki, mazaki, kredki, zakreślacze ( nie wiem po co, ale są), kolorowa bibuła, doniczki małe i duże, wata, nożyczki, kolorowe paski z papieru, które wycinałam nocą, pudełka po butach. Po mojej prawej stronie makaron (taki surowy) w różnych kształtach: muszelki, kolanka, gwiazdki, rurki, nawet zwierzaczki i literki ( po czesku pismenky) Jakby nie było jestem gotowa jak nigdy. Siedzę więc dalej i patrzę na te wszystkie dziwne przedmioty. Jejku, jak dobrze, że moja córka tego nie widzi. Wszystko już by było na podłodze, albo w szufladach ze skarpetkami czy w butach. Nadziwić się nie mogę, że z tego coś ciekawego można zrobić. Ufność pokładam w autorce.

Otwieram więc książkę i stosuję się do wszystkich zaleceń i rad i na początek wykonuję ozdoby z papieru. Pamiętam, że w przedszkolu bardzo to lubiłam. Uśmiecham się pod nosem i dziwnie wystawiam język, jakbym miała jakieś problemy z głową. Praca twórcza tak mnie pochłonęła, że nawet nie zauważyłam, kiedy zrobiłam trzy girlandy z gwiazdek, zielnik, wiszący komiks ze zdjęciami córki i minialbum. Jednak książka nie kłamała. Poczułam się bardzo dumna, więc zabrałam się za ozdabianie pudełek i robienie kwiatów z bibuły. Powiem szczerze, że tutaj miałam drobne problemy, ale nie poddawałam się i tym sposobem mam na stole piękny bukiet z forsycji. Zrobiłam jeszcze kilka aniołków z makaronu. Już pierwsze ozdoby na tegoroczna choinkę mam. Trochę ciężko zlepiało mi się klejem ten makaron, no ale nie mogę oczekiwać od siebie perfekcji. Kiedy spojrzałam do książki, to krzyknęłam z przerażenia, że jeszcze można zrobić wspaniałe ozdoby z masy solnej, modeliny, filcu i papier mache.

O nie! Co za dużo to niezdrowo. Autorka w jasny i prosty sposób wyjaśnia, jak wykonać te wszystkie ozdoby. Podaje także potrzebne akcesoria, więc w trakcie pracy nic nas nie zaskoczy. Nie można jednak przesadzać, bo jednego dnia nie będziecie w stanie zrobić wszystkich tych cudowności. Zresztą nie wiem, dlaczego ubzdurałam sobie, że muszę zrobić wszystko. W każdym razie książkę serdecznie polecam. Idę teraz czyścić ręce z kleju.

Za książkę dziękuję Wydawnictwu Świat Książki.



czwartek, 25 października 2012

O pewnej koszulce słów kilka...

Od kiedy zostałam matką zaczęłam coraz bardziej przyglądać się zabawkom i ubrankom, które wybieram dla swojej córki. Na początku ciąży wpadłam w szał zakupowy i kupowałam rzeczy, które były nieprzemyślane. Jednak wybaczam sobie to początkowe szaleństwo i tłumaczę hormonami. Jednak potem zaczęłam wybierać wszystkie akcesoria dla córki bardziej świadomie. Przede wszystkim zwracałam uwagę na jakość i estetykę wykonania. W szafie mojej córki znajduje się głównie garderoba bawełniana. W każdym razie poszukiwania modnych i dobrej jakości ubranek zaczęłam także poszukiwać na Internecie. I szukałam, zaglądałam, zapisywałam nazwy sklepów i stron, z którymi będę się z Wami dzieliła i polecała, co ciekawsze miejsca.

Dziś chciałabym Wam napisać o pewnym miejscu, które zachwyciło mnie swoją oryginalnością, a jednocześnie prostotą wykonania. Tak naprawdę ubranka same w sobie nie są jakieś specjalnie wyszukane, ale za to ozdobione są cudownymi motywami m.in. folkowymi. Motywy, które kojarzą mi się z radością, wewnętrznym spokojem. Oprócz wzorów folkowych sklep oferuje także wzory rockowe (dla odważnych), ze znakami zodiaku. Można oczywiście zaproponować swój wzór, który pracownicy sklepu umieszczą na wybranym ubranku. Może to być koszulka z krótkim lub długim rękawem, body lub worek do szkoły. Wybór nie jest duży, ale dla mnie jak najbardziej wystarczający. Nawet cieszę się, że wybór nie jest tak duży, bo w przeciwnym razie nie wiedziałabym na co się zdecydować. Wybrałam więc koszulkę bawełnianą z takim wzorem folkowym:




Zdjęcia koszulki nie mogę zamieścić, bo niestety nie mam aparatu fotograficznego, ale może kiedyś uda mi się go kupić. W każdym razie koszulka jest świetna. Biała, dobra gatunkowo bawełna nie wyciąga się podczas prania. Oczywiście należy stosować się do rad i prać w delikatnych środkach piorących w tem. 40 stopni C, na lewej stronie. Koszulka była prana juz kilka razy i nic się z nią nie stało. Polecam sklep i zapraszam na jego stronę TUTAJ
A widzicie ubranka z charakterem? Rewelacja.

środa, 24 października 2012

Zdrowa kuchnia





Autor: Gordon Ramsay
Tytuł: Zdrowa kuchnia
Ilustracje: Lisa Barber
Wydawnictwo: Muza
Liczba stron: wuchta (tak po poznańsku)

Jeśli choć trochę interesujecie się kuchnią i śledzicie działalność znanych kucharzy, to na pewno kiedyś słyszeliście o istnieniu Gordona Ramseya. Jego restauracje w Nowym Jorku i Londynie otrzymały łącznie bardzo wysoką notę przewodnika Michelin (odsyłam do Internetu, gdzie możecie znaleźć, o co w tych gwiazdkach chodzi)- aż 12 gwiazdek. wśród nich znajduje się flagowa restauracja w Chelsea. Dzięki wyśmienitym potrawom, które się w niej podaje, od wielu lat nagradzana jest najwyższą notą trzech gwiazdek. A dziś jest rozpoznawany także z wielu programów telewizyjnych, które oczywiście dotyczą gotowania.

Gordon Ramsay od wielu lat jest pasjonatem zdrowego stylu życia. Zaczęło się dość nietypowo, bo teść zgłosił Gordona do udziału w londyńskim maratonie w 2000 roku. Nie był wtedy w dobrej kondycji fizycznej, ale postanowił spróbować. Od tego czasu bierze udział w każdym maratonie organizowanym w Londynie. Każdy chyba zdaje sobie sprawę, że oprócz dbania o kondycję fizyczną warto zadbać także o zdrowe odżywianie. Przy odrobinie wiedzy i wysiłku, każdy może dokonać zmian, poprawiając codzienną dietę i wybierając zdrowszy styl życia. Wszystko tak prosto i ładnie brzmi, jak nie trzeba zacząć tego wprowadzać w życie. Jesteśmy za bardzo przywiązani do posiłków, dań znanych jeszcze z dzieciństwa i ciężko nam czasem cokolwiek zmieniać, czy wprowadzać jakieś innowacje. Ja jednak staram się zmienić swoją dietę (idę nawet do dietetyka). W książce nie znajdziecie żadnego przepisu na dietę, która was odchudzi. Znajdziecie natomiast zdrowe posiłki, które możecie wykorzystać w swoim menu rodzinnym.

Podstawą zdrowego odżywiania jest wybór odpowiednich produktów. Nie polega to jednak tylko na wyborze najchudszych kawałków mięsa, czy też zmniejszenia ilości tłuszczów. Pomaga również wiedza na temat tego, które produkty w określonym czasie charakteryzują się najlepszym smakiem i największą ilością składników odżywczych. Sezon letnio-jesienny jest dla mnie najlepszym okresem, w którym wszystkie owoce i warzywa pięknie pachną. W książce znajdziemy przepisy na zdrowe śniadania. Sałatka z melona, borówek, jeżyn i malin nie brzmi zachęcająco? W tym dziale znajdziemy także przepis na omlet ziołowy z pomidorkami koktajlowymi, tosty z pieczarkami czy kremowy koktajl jogurtowy. W kolejnym rozdziale znajdują się przepisy na drugie śniadanie, a wśród nich m.in. gulasz z dorsza i pomidorów, zupa cebulowa po persku, kilka rodzajów sałatek. Oprócz tego w książce odnajdziecie wiele przepisów na dania z ryb, owoców i warzyw. Każdy przepis składa się z tytułu danej potrawy, składników, dla ilu osób jest przeznaczona, a następnie krótko i treściwie opisane jest przygotowanie potraw. Zdjęcia w książce są cudowne, aż chciałoby się pogryźć kartki. Przepisy nie są skomplikowane, choć czasem zawierają produkty, które są u nas trudno dostępne, ale zawsze możemy użyć jakiegoś zamiennika. Polecam na jesienne obiady, śniadania i kolacje.

A książka jest z księgarni Dobre książki i możecie ją kupić TUTAJ.

wtorek, 23 października 2012

Biblia dla dzieci

Dziś chciałabym Wam polecić dwie pozycje, które już od jakiegoś czasu są w moim domu. Jednak dopiero teraz zebrałam się w sobie i postanowiłam napisać o nich kilka słów. Niestety czasem tak jest, że czas dosłownie przecieka przez palce każdego dnia. Dzisiejsze pozycje są wyjątkowe pod dwoma względami. Po pierwsze są płyty CD, których nie recenzowałam jeszcze na blogu, więc jest to dla mnie nowość. Po drugie są to płyty religijne. Bardzo się cieszę, że miałam możliwość przesłuchania tych dwóch płyt.




Zdaję sobie sprawę, że na rynku wydawniczym jest mnóstwo książek, zabawek dla dzieci, które poruszają bardzo różnorodne tematy. Często trudno nam wybrać wartościowe pozycje, które naprawdę nauczą czegoś nasze dzieci. Wybieramy książeczki o przyjaźni, o bezinteresownej pomocy, o marzeniach, o wielkiej wrażliwości i dobrym sercu, a jednak rzadko wybieramy pozycje poruszające tematy religijne. Wybór jest także ogromny, jeśli tylko dobrze poszukamy. Ostatnio zaopatrzyłam córkę w dwutomowe wydanie Biblii, które sama podczytuję i zachwycam się nie tylko formą, ale także ilustracjami. W każdym razie w moje ręce trafiły dwie płyty: Biblia dla dzieci oraz Przypowieści biblijne dla dzieci, które ukazały się w Wydawnictwie Pasterz. Serdecznie zapraszam Was na ich stronę TU. Jest to bardzo ciekawe i inspirujące Wydawnictwo, które zajmuje się wydawaniem mulitmediów chrześcijańskich dla dzieci. Muszę przyznać, że ich oferta jest naprawdę bogata i urozmaicona. Oprócz słuchowisk na płytach, znajdziemy także gry i zabawy biblijne, quizy, ciekawostki czy prawdziwe gry przygodowe, o których niebawem także Wam napiszę.




Świat biblijnych przypowieści nie jest łatwy do zrozumienia nawet dla dorosłych, więc tym bardziej powinniśmy się cieszyć, że są dostępne na rynku pozycje skierowane do najmłodszych. Pełne niezwykłości i cudów, których dokonał Jezus na pewno zainteresują najmłodszych słuchaczy. Wszystkie przypowieści zostały zapisane i opowiedziane z myślą o dzieciach. Na płycie znajdziemy m.in. Przypowieść o Synu Marnotrawnym, O Miłosiernym Samarytaninie, a także trochę mniej znane i popularne, jak: Przypowieść o Pannach czy Przypowieść o Perle. Jeśli tylko Wasze dziecko potrafi się skupić na słuchanych opowieściach, to jest to dla nich pozycja idealna. Wszystkie przypowieści przeplatane są wspaniałą muzyką. Oczywiście odradzam puszczania całej płyty za jednym posiedzeniem. Każda historia może stać się początkiem ciekawej rozmowy rodziców z dziećmi.

W Biblii odsłuchamy najważniejsze fragmenty związane z życiem Jezusa. Nie może więc zabraknąć historii o Stworzeniu świata, o Adamie i Ewie, o Narodzeniu Pana Jezusa, jego Zmartwychwstaniu czy Ukrzyżowaniu. Dziecko będzie mogło poznać szczegóły powołania dwunastu apostołów lub dowiedzieć się znaczenia słów wieża Babel, które często używamy w życiu codziennym. Biblia to dzieło doskonałe pod względem formy, a także treści. Często dla nas dorosłych niektóre sprawy nie są do końca jasne, czy zrozumiałe, jedynie nasza wiara pozwala nam zaufać słowom zawartym w Biblii.

Oba słuchowiska polecam, nie tylko dla dzieci, ale także dorosłym, którzy nie mają czasu zajrzeć do Biblii.

poniedziałek, 22 października 2012

Czu Czu u nas w domu





Czu Czu uwielbia moja córka (choć jest jeszcze mała), ja (to wiadomo), mój mąż (domowy recenzent, który potrafi doskonale opisać wszystko jednym odpowiednim słowem), mój brat-lat 24 ( przyjechał w odwiedziny, więc bawił się kartami Czu Czu), mój kot jeden i kot drugi. Cała rodzina po prostu jest zachwycona Czu Czu. Idealna pozycja na najbliższe jesienne dni, pomiędzyu nas w domu robieniem ludzików z kasztanów i żołędzi, a robieniem dyniowych ciasteczek można znaleźć czas na jeszcze inne kreatywne zabawy, które proponuje Czu Czu. Zafascynowana i zakochana chciałabym Wam opowiedzieć dziś o magicznych kartach.

W zgrabnym pudełeczku zostały spakowane karty średniej wielkości, a wraz z nimi suchościeralny marker i ściereczka. Z takim zestawem nasze dziecko może zająć się zabawą przez kilkanaście minut (to chyba długo jak na malucha), albo i dłużej. Karty są dwustronne i na każdej z nich znajduje się jakieś zadanie do wykonania. Dziecko sobie rysuje, dorysowuje, rozwiązuje labirynty, łączy kropki. Wszystkie zadania są tak skonstruowane, by pobudzić wyobraźnię malucha. Oprócz tego dziecko ćwiczy umiejętności manualne, koncentrację uwagi, spostrzegawczość, kreatywność. jeśli chcemy wspierać rozwój naszego dziecka, to jako rodzice musimy podsuwać dziecku co rusz nowe propozycje zabaw, które uczą. Dużym plusem tych kart jest, to że można sobie po nich rysować i rozwiązywać zadania, a jeśli coś wyjdzie nie tak lub przyjdzie do głowy nowy, lepszy pomysł, to zawsze można wszystko zetrzeć. I zabawę można zacząć od nowa. Mając te karty Wasze dziecko zobaczy, że nie jest trudna sztuka za pomocą kilku kółek i kresek narysować psa czy kota. Powiem szczerze, że ja z rysowaniem zawsze miałam problemy. Nieważne czy rysowałam kota czy psa, wszystkie moje zwierzęta przypominały kwadratową świnię. Tak bardzo żałuję, że nie mam ani trochę talentu plastycznego. Już nawet nie wspominam jak wygląda człowiek narysowany przeze mnie. Koszmar.

Wspaniała propozycja, która nie tylko Waszym dzieciom, pomoże rozwijać się kreatywnie. Wszystkie zadania są naprawdę bardzo pomysłowe. Zachęcam bardzo, bardzo.

piątek, 19 października 2012

Płatki na wietrze




Autor: Virginia Cleo Andrews
Tytuł: Płatki na wietrze
Wydawnictwo: Świat Książki
Liczba stron: 432

Kolejna część już za mną. I muszę powiedzieć, że książkę czytało mi się bardzo wolno i jakoś ospale. Z jednej strony chciałam się dowiedzieć, jak dalej potoczą się losy rodzeństwa. Jednak chwilami tak bardzo denerwowało mnie zachowanie bohaterów, a czasami wręcz obrzydzało, że miałam ochotę rzucić książkę w kąt i już nigdy jej nie otwierać. Ale po czasie wracałam do niej znowu i znowu kręciłam głową z niedowierzania. Wciąż nie mogę pojąć skąd autorka czerpała pomysły. Nie mogę jednoznacznie napisać, czy polecam Wam książkę, czy też nie. Po prostu albo ktoś od razu zostanie pochłonięty i wciągnięty bez reszty, albo po przeczytaniu kilku stron rzuci książkę z powrotem na półkę.

Nie chciałabym zdradzać wszystkich szczegółów powieści, ale jeśli ktoś jeszcze nie czytał, to ostrzegam przed czytaniem recenzji. Druga część dotyczy losów rodzeństwa tuż po ucieczce z domu. W głębi serca wciąż ufali matce, która przestała już ich nawet odwiedzać. Chris dowiedział się, że dziadek zmarł już dawno, a w dodatku matka podtruwała ich arszenikiem. Matka dostała fortunę po swoim ojcu, jednak w testamencie był zapis, że jeśli się okaże, że posiada dzieci zrodzone z diabelskiego nasienia, będzie musiała wszystko oddać. Dla pieniędzy zrezygnowała ze wszystkiego, z miłości i własnej godności i sumienia. Te wiadomości sprawiły, że Cathy, Chris i Carrie musieli uciec i tak zrobili. Chcieli jechać na północ i dołączyć się do jakiegoś cyrku. W czasie jazdy jednak Carrie bardzo źle się poczuła i wysiedli wraz z czarnoskórą kobietą, która zaprowadziła ich do doktora Paula. I od tego momentu ich życie się zmieniło, powiedzmy, że na lepsze. Paul postanawił się zaopiekować całą trójką (bo Cory umarł jeszcze na poddaszu). Został ich prawnym opiekunem. Chris przygotowywał się do egzaminów na studia lekarskie i wciąż walczył z rosnącym uczuciem do własnej siostry Cathy. Powiem szczerze, że ten wątek jest po prostu niesmaczny. Miłość fizyczna pomiędzy bratem i siostrą napawa wstrętem. Feeee.... Czytając tę część wydawało mi się, że autorka ma jeden cel: zaskoczyć i zadziwić czytelnika. Dla mnie jest to po prostu okropne. Zakazanej miłości jest tu jeszcze więcej. Brat z siostrą to pikuś. Cathy uwodzi także Paula. Co z tego wyniknie? Lepiej będzie jeśli nie udzielę odpowiedzi na to pytanie. Cathy uczęszcza do szkoły baletowej i jej jedynym celem jest odnieść sukces i udowodnić matce, że jest coś warta, a przede wszystkim planuje zemstę.

Nie chcę zdradzać wszystkich szczegółów powieści, bo inaczej nie będzie żadnej niespodzianki, a na nie możecie liczyć. Za dużo w tej książce erotyzmu, zakazanej miłości, zachowań całkowicie nieprzewidywalnych. Bardzo nie podoba mi się postać Cathy, która z jednej strony wie, że miłość do brata jest zła, a z drugiej strony ciągle go kusi i uwodzi. Nie wiem, co mogę Wam, jeszcze napisać. Po raz kolejny decyzję, czy warto przeczytać, pozostawiam Wam. Mimo wszystko ciągnie mnie, żeby zabrać się za czytanie kolejnej części.

Za książkę dziękuję Wydawnictwu Świat Książki



środa, 17 października 2012

Kwiaty na poddaszu




Autor: Virginia Cleo Andrews
Tytuł: Kwiaty na poddaszu
Wydawnictwo: Świat Książki
Liczba stron: 384


O tej książce zostało juz chyba wszystko napisane i powiedziane, więc nie wiem czy moja recenzja wniesie cos nowego do ogólnej dyskusji. Tyle juz się naczytałam o całej serii, więc także z wielkim zainteresowaniem sięgnęłam po część pierwszą. którą przeczytałam jednego wieczora. Wciągnęła mnie bez reszty. Nie wiem dlaczego, ale sam motyw uwięzienia dzieci skojarzyłam z całkiem inną książką. Mam tu na myśli książkę Pokój. No, ale to bardzo luźne skojarzenie, więc nie będę się rozpisywała. Kwiaty na poddaszu to pierwsza część z pięciotomowej serii o rodzinie Dollangangerów. Książka po raz pierwszy została wydana w Stanach Zjednoczonych w 1979 roku i wzbudzała wielkie kontrowersje.

Jak wyobrażacie sobie szczęśliwą rodzinę? Mały domek, gromadka dzieci i nic więcej nie trzeba do szczęścia. Taką szczęśliwą rodzinę tworzą Dollangangerowie. Sielankowe życie rodziny przerywa niespodziewana śmierć ojca, który ginie w wypadku samochodowym. Dotychczas cudownie urzekająca matka popada w depresję i nie potrafi zająć się czwórką swoich dzieci: Cathy, Chrisem, Corrine i Corym. Pomagają im sąsiedzi. Matka nigdy nie pracowała i nie potrafi zarobić na utrzymanie rodziny, więc postanawia wrócić do rodzinnego domu, z którego juz dawno została wygnana. Jej rodzice to bogaci fanatycy religijni, którzy wykreślili ją z testamentu. Postanawia tam wrócić i sprawić, by ojciec wybaczył jej grzech, którym było małżeństwo z wujkiem. Nie mogła przed ojcem wyjawić, że z tego związku ma czwórkę dzieci, bo wtedy nie miałaby szans na odziedziczenie fortuny. Zabierają więc najpotrzebniejsze rzeczy i pod osłoną nocy udają się do dziadków. Matka tłumaczy dzieciom, że będą musiały zamieszkać na poddaszu do czasu śmierci dziadka, który bardzo choruje na serce. Kilka dni przeciąga się w prawie cztery lata. Matka wciąż próbuje dzieciom wynagrodzić krzywdy i każdego dnia przynosi im prezenty. Cathy i Chris są najstarsi i starają się myśleć pozytywnie, w końcu muszą zaufać kobiecie, którą kochają. Nie potrafię zrozumieć postępowania matki, czym się kierowała i czy rzeczywiście mogła przestać kochać własne dzieci? Nie rozumiem i już. To co dzieje się na tym niedostępnym poddaszu, nikt nie jest w stanie sobie tego wyobrazić.

Język powieści prosty i mało skomplikowany. Najważniejsza jest tu treść, która niektórych zaskoczy, a dla innych może wydawać się zbyt naciągana. Decyzje pozostawiam Wam. I bardzo jestem ciekawa Waszych wrażeń.

Za książkę dziękuję Wydawnictwu Świat Książki.




wtorek, 16 października 2012

Wszystko jak sen wariata śniony nieprzytomnie.




Autor: Konstanty Ildefons Gałczyński
Tytuł: Zaczarowana dorożka.
Wydawnictwo: Damidos
Liczba stron: 160


Brzechwa - wiadomo. Tuwim-wiadomo. Fredro-wiadomo. Danuta Wawiłow- wiadomo. Małgorzata Strzałkowska- wiadomo. Agnieszka Frączek- też wiadomo. Wiadomo nie od dziś, że właśnie ci poeci tworzyli i nadal tworzą poezję dla dzieci. Poezja jest dla mnie osobiście światem, do którego wstęp mają tylko wybrani,a drzwi do tego świata strzegą jedynie granice naszej wyobraźni i wrażliwości.

Kiedy tylko się dowiedziałam, że będę miała możliwość przeczytania zbioru wierszy dla dzieci, którego autorem ma być Gałczyński, to w pierwszej chwili pomyślałam, że to żart. Nie sądziłam, że pani Małgorzata Szewczyk podejmie się tak trudnego zadania, bo domyslam się, że łatwo nie było. Taka gratka dla młodego czytelnika, to coś o czym zawsze marzyłam. Słowa tak płynne, plastyczne obrazy, humor, naturalność i radość.

Obywatele!
miejcie się na baczności!
jestem niebezpiecznym poetą!



W tle cicho, cichutko słyszę głos Hanny Banaszak, która śpiewa Zaczarowaną dorożkę... od tego utworu rozpoczynam każdą sobotę. Potem sięgam po tomik wierszy Gałczyńskiego i po raz kolejny czytam Dorożkę, szukam drugiego i trzeciego dna, ukrytej myśli, przesłania. Teraz moja radość jest jeszcze większa, kiedy mogę ten wiersz przeczytać własnej córce. Niczego jeszcze nie rozumie, ale słucha, bo wie, że kiedyś tak jak mama będzie siedzieć na fotelu ze swoją córką i przed nią będzie odkrywała tajemnice poezji. Gałczyński od zawsze tworzył w mojej głowie szereg słów i porównań, które od razu kojarzyłam z jego twórczością. Te słowa to: muzyka słów, muzyczna pauza, wizja senna, dowcip, radość nie tylko o poranku, wrażliwość dziecka, wyobraźnia, której mój umysł nie potrafi ogarnąć do dziś. Ale Gałczyński, to nie tylko poezja dla dorosłych. Poeta potrafił doskonale zrozumieć świat dziecka i pisał o dziecięcym świecie, uczuciach, miłości matki z taką lekkością, że chwilami wydawało mi się, że to wewnętrzne dziecko wciąż w nim jest. Nawet jeśli dzieci nie będą potrafiły odczytać zamysłu autora, to na pewno przepiękne ilustracje im w tym pomogą. Wydanie jest po prostu cudowne. Ilustracje niezwykłe, bajecznie kolorowe. Ilustracje tak jak wiersze ciągną się nawet przez kilka stron. Nie ma tutaj tradycyjnych podziałów i układów. Wszystko jakby trochę zaczarowane, zaśpiewane...

Nie potrafię pisać o poezji, bo to nie jest łatwa sprawa pisać, o czymś, co chwilami rozrywa nasza duszę, wprawia w śmiech tak zaskakujący i prawdziwy, że przestajemy wierzyć w rzeczywistość. Byłabym głupcem, gdybym nie poleciła Wam tego tomiku, bo wierzę, że w każdym z nas jest ukryte małe dziecko i może Gałczyński uświadomi wam, że nie warto go skrywać gdzieś na dnie. Zapraszam do lektury

A ty mnie na wyspy szczęśliwe zawieź,
wiatrem łagodnym włosy jak kwiaty rozwiej, zacałuj,
ty mnie ukołysz i uśpij, snem muzykalnym zasyp, otumań,
we śnie na wyspach szczęśliwych nie przebudź ze snu.

Pokaż mi wody ogromne i wody ciche,
rozmowy gwiazd na gałęziach pozwól mi słyszeć zielonych,
dużo motyli mi pokaż, serca motyli przybliż i przytul,
myśli spokojne ponad wodami pochyl miłością.

poniedziałek, 15 października 2012

Pieluszka Maksa





Autor: Barbro Lindgren
Tytuł: Pieluszka Maksa
Wydawnictwo: Zakamarki
Liczba stron: 28

Naprawdę nie wiedziałam czego mogę się spodziewać po tej książce. Myślałam na samym początku, że będzie to idealna pozycja, żeby oduczyć dziecko siusiania w pieluchę. O jakże mylne było moje wyobrażenie. Nie jest to książka, która ma pouczać i umoralniać. Mamy tu do czynienia ze znakomitą, krótką opowieścią dla najmłodszych czytelniko - oglądaczy. Zapraszam więc na przygodę z Maksem i jego psem w roli głównej.

Poznałam Maksa. Oj, niezły z niego gagatek i niezwykle pomysłowy. Otóż, wyobraźcie sobie, że Maksowi zaczęła uwierać pielucha. Uznał, że lepsze będzie sikanie na podłogę, a pieluchę można założyć... psu. Domyślacie się, że pies nie był zachwycony z takiego obrotu spraw. Nie miał jednak wyboru. Maks wydawał się z siebie bardzo zadowolony, szczególnie w momencie kiedy sikał na podłogę. Nie przewidział tylko tego, że mamie ten pomysł na pewno się nie spodoba. A jeśli coś samemu się zrobi bałagan, to trzeba po sobie posprzątać.

Podoba mi się bardzo forma książeczki. Na jednej stronie znajdują się krótkie i treściwe zdania, a na stronie obok znajduje się ilustracja przedstawiająca opisana sytuację. Córce książeczka przypadła do gustu. Nasza zabawa polegała nie tylko na czytaniu. Na każdej stronie znajdował się pies, a córka ma świra na punkcie zwierzaków, więc ciągle szukała psa na obrazkach. Polecam.

piątek, 12 października 2012

Poduszkowo mi!

Oprócz tego, że mam świra na punkcie książek, to chyba widać. Coraz częściej jednak zamieszczam recenzje książek przeznaczonych dla dzieci, a ostatnio nawet zabawek. Tak dzieciowo się u mnie robi i cieszę się, że zaglądacie. Chciałabym też od czasu do czasu prezentować na moim blogu różnego rodzaju akcesoria dla dzieci. Mam nadzieję, że będziecie korzystać z inspiracji i pomysłów. Było książkowo i zabawkowo, to dziś będzie poduszkowo.

Kilka dni temu przybyła zapakowana w kopertę piękna poduszka w kształcie sowy. Przyleciała do mnie STĄD. Jeśli macie ochotę, to zajrzyjcie na stronę galerii, bo naprawdę warto. Czasem tak mam, że wystarczy jedno spojrzenie i zapada decyzja o zrobieniu czegoś lub kupieniu. Tak było z ta sówką, która zachwyciła mnie od samego początku. Powiem szczerze, że w wszechmocnym Internecie można znaleźć mnóstwo innych propozycji, ale ta pierwsza zdobyła moje serce. Od tego momentu zapałałam miłością ogromną do sów. Moja córka, mimo że jeszcze nie ma włosów, to juz ma kilka gumek do włosów z motywem sowy. Udało mi się także zdobyć kocyk z sowami. Teraz siedzę przy biurku i ze stołu spogląda na mnie swoimi ogromnymi oczami owa sowa. Poniżej możecie zobaczyć jej zdjęcie.



Czy nie jest urocza? Poduszka-zabawka jest wykonana bardzo starannie i projektantka zadbała o wszystkie szczegóły. Warto podkreślić, że w całości jest wykonana ręcznie. Niestety nie posiadam daru szycia i tworzenia innych cudowności z papieru czy gliny, więc tym bardziej podziwiam talent. Po prostu nie mogę się nadziwić, że ktoś ma tak fantastyczne pomysły i potrafi je zrealizować. Moja córka od razu musiała wycałować sówkę, bo wszystkie nowe przedmioty muszą zostać obcałowane. Chociaż ostatnio na buziaki ostatnio zasługują także zakupy np: pomidory, chleb, masło, jogurty, mleko czy banany, które czasem zostają ugryzione wraz ze skórką. Kiedy sowa została juz powitana przez wszystkich domowników, to córka zaczęła z nią chodzić pod pachą i tylko na okrągło pokazywała mi koko (czyt:oko). Nie wiem dlaczego, ale oczy znajdzie wszędzie, nawet u chomika. Chociaż ostatnio jej repertuar słów został uzupełniony o nowe słowo: jaja. Uczę córkę za pomocą metody Dommana, więc po prostu moja nauka daje efekty i właśnie takie słowa zapadły jej w pamięć. Sowę wozimy w wózku, kładziemy do łóżeczka, karmimy butelką. Raz nawet schowała się do lodówki (niestety nie zawsze jestem w stanie upilnować córki). W każdym razie widzę, że tego typu zabawki sprawiają dzieciom naprawdę dużo radości i rozwijają ich wyobraźnię. Są także oryginalną ozdobą dziecięcego pokoju. Sprawiają, że pokój ożywa. To jak mamuśki? Macie ochotę na taką sówkę?

Niebawem napiszę także o pewnych literkach...

czwartek, 11 października 2012

Na ryby

Jakiś czas temu na blogu zamieściłam recenzję drewnianej zabawki-gry. Dziś chciałabym Wam napisać kilka słów o kolejnej drewnianej zabawce. Kiedy byłam małą dziewczynką, to drewniane klocki, samochodziki czy wózki dla lalek, to był standard. Teraz tandetne plastikowe zabawki wypierają powoli te drewniane. Oczywiście są zabawki plastikowe dobrej jakości i często kupujemy je dzieciom. Jednak one nie posiadają tej magicznej mocy, która oddziałuje na wyobraźnię małego dziecka. Za drewnianymi zabawkami przemawiają same plusy: ekologiczne materiały, wykonane ręcznie, ciepłe barwy, fantazyjne pomysły, niska cena (oczywiście wyjątki są, to normalne). Drewniane zabawki rozbudzają zainteresowania i wyobraźnię, ćwiczą koordynację wzrokowo-ruchową i są to bardzo cenne umiejętności. Dziecko nie potrzebuje zabawek, które będą śpiewały, mówiły, gdakały, jeździły, skakały i nie wiadomo co jeszcze robiły. Czasem wystarczy drewniana łyżka, jak było w przypadku mojej córki. Łyżka była dla niej ważna i nie mogłam jej nawet umyć. Teraz staram się wybierać zabawki odpowiednie dla niej. Zwracam uwagę na jakość materiałów i wykonanie.
Ostatnio w naszym domu pojawiła się kolejna zabawka, która oczywiście najbardziej przypadłą do gustu mojego męża. Zawsze marzył, żeby nauczyć się łowienia ryb.



Teraz będzie miał okazję, bo mamy drewniany zestaw do łowienia rybek, który możecie kupić sobie TUTAJ. Jest to średniej wielkości drewniana deseczka, na której znajdują się kolorowe rybki. Ale oprócz rybek na dnie oceanu znajdziemy także kraba, małże i muszelkę ze ślimakiem (tak mi się wydaje, że to ślimak). Wszystkie morskie stworzonka są różnej wielkości i przede wszystkim są bardzo kolorowe. Nie są to jednak rażące kolory, tylko ciepłe przyjazne barwy. W skład zestawu wchodzą jeszcze dwie wędki, które na swoich końcach mają przymocowane magnesy. Na rybkach też znajdują się takie magnesy. Wystarczy więc przybliżyć wędkę do rybki, którą chcemy złowić i podnieść ją do góry. A bawić się można na wiele sposobów. Kto złowi najwięcej ryb, kto zrobi to najszybciej. Potem można łowić ryby tylko w danym kolorze, można je liczyć i rozrzucać po całym pokoju. Moja córka wyrzuca wszystkie rybki i po kolei pokazuje mi na każdej oko:
-Mama, mama koko (i tak bez końca) Nawet chowanie rybek za koszulkę się nie sprawdza, bo córka już nie daje się na to nabrać. I wyciąga je i znowu koko, koko. Na pewno z wiekiem dorośnie do łowienia rybek i będziemy urządzać w domu zawody. Jedyna trudnością dla mnie jest ponowne ułożenie tych wszystkich rybek, gdyż po prostu mamy pusta deseczkę. Ciężko spamiętać gdzie znajdowała się dana ryba czy małż. Powinny być narysowane kontury, które ułatwiłyby matce ułożenie tych puzzli. Ale to taki drobiazg. Drogie mamy, polecam zabawkę.

środa, 10 października 2012

Niebieska Azul





Autor: Joanna M.Chmielewska
Ilustracje: Jona Jung
Tytuł: Niebieska niedźwiedzica
Wydawnictwo: Bajka
Liczba stron: 40
Premiera: 10 października

Nie sądziłam, że książka tak bardzo potrafi mnie wzruszyć, zawładnąć moją duszą, poruszyć wrażliwe struny. Okładka od razu zwróciła moją uwagę. Dwa dorosłe niedźwiedzie i jeden mały niedźwiadek siedzące na łące. Widzimy ich tylko tyłem, jak się obejmują. Jeden z nich jest brązowy, jak zwykły miś, drugi szary, a trzeci po prostu niebieski. Zapytacie dlaczego jeden z nich jest koloru chabrowego? Po prostu jest inny, wyróżnia się wśród całej rasy niedźwiadków. Jednak inny wcale nie znaczy gorszy i o tym powinniśmy pamiętać w momencie kiedy tylko spojrzymy na okładkę.

Zgodnie z tradycją nowo narodzone niedźwiedziątko odwiedza Król Niedźwiedzi, by potem wyprawić wielką powitalną ucztę na cześć maleństwa. Rodzice maleństwa oczekiwali z wielką niecierpliwością jego przybycia. Kiedy Król pojawił się u nich i podszedł do kołyski zaczął krzyczeć, że niedźwiedzica jest niebieska. Jak to możliwe? Co się stało? Dla matki kolor futra nie miał wpływu na jej uczucia. Odpowiedziała tylko, że córeczka jest błękitna jak niebo, lazurowa, jak morze, szafirowa jak klejnot, chabrowa jak kwiaty na łące. Serce matki patrzy oczami przepełnionymi miłością i żadne różnice nie mają znaczenia. Zirytowany Król wykrzyknął, że nie przyszedł do nich oglądać morza czy kwiatów, a brązowego, czarnego lub białego niedźwiedzia. Niebieskich niedźwiedzi nie ma! Król wyszedł z domu i powiedział, że żadnego przyjęcia nie będzie, bo uczta taka nie jest dla niebieskich dziwadeł. Smutek ogarnął mnie już po tych pierwszych stronach, po tych słowach, które bolą i ranią serce matki. Wszystko mogłoby wyglądać inaczej, gdyby Król włożył swoje cudowne okulary, które otrzymał w dniu koronacji. Niestety miał je na sobie tylko jeden raz w życiu, w czasie koronacji, ale wtedy jego oczom ukazały się obrazy, których wcześniej nie widział. Niedźwiedzie nie były szczęśliwe. Widział starą , niewidomą niedźwiedzicę, która nie umiała znaleźć sobie pożywienia; pożar, który pochłonął domy poddanych. Korona zaczęła mu ciążyć, chciał cieszyć się tronem i słodkim miodem, więc schował cudowne okulary do skarbca. Nie widział, jak jego słowa wpadły do niedźwiedziej chaty, a część potoczyła się do lasu, a resztę tych słów Mama Niedźwiedzica szybko zmiotła na szufelkę i zakopała w puszczy. Rodzice zastanawiali się, dlaczego ich maleństwo jest niebieskie? Może zbyt często patrzyli w niebo lub za dużo zjadali miodu z chabrów? Nikt nie potrafił znaleźć odpowiedzi, nawet sąsiadka Rozalinda nie potrafiła. Od tych wszystkich dobrych rad, co zrobić z futrem małej Azul, rodzice mieli mętlik w głowie.

Jeśli jesteście ciekawi, jak dalej potoczyły się losy niebieskiej niedźwiedzicy Azul, to zapraszam do lektury. Pozwólcie się ponieść pięknym słowom, nie omijajcie ich, dajcie im miejsce w swojej wyobraźni. Książka niezwykle mądra, napisana poetyckim językiem, który chwilami staje się niczym najpiękniejsza poezja. A może gdzieś istnieje kraina, w której mieszkają żółte krokodyle, pasiaste hipopotamy i bezogoniaste lwy? Ilustracje zawładnęły mną całkowicie, te smutne niedźwiedzie oczy były wprost hipnotyzujące. Nie bójmy się być sobą, nie bójmy się być inni i oryginalni.


PS.Macie swoje typy,kto otrzyma Literacką Nagrodę Nobla???

Słoń w kratkę




Autor: David McKee
Tytuł: Elmer i nieznajomy.
Wydawnictwo: Papilon
Liczba stron: 32

W końcu udało mi się zdobyć książkę o słynny już słoniu w kratkę i jego przygodach, które oczarowują dzieci na całym świecie. Jeśli jeszcze nie poznaliście Elmera, to zapraszam na wędrówkę pełną przygód i radości.

Elmer jak zwykle o poranku wybierał się na poranny spacer. Od spotkanego na łące tygrysa dowiedział się, że w okolicy pojawił się nieznajomy, który dziwnie się zachowuje. No, cóż zdarza się. Elmer jednak był bardzo mądrym słoniem i nie wydawał pospiesznie sądów. Powiedział tylko, że często może nam się wydawać, że nieznajomi zachowują się dziwnie, dlatego właśnie nazywamy ich nieznajomymi. Tygrys powiedział, że wydaje mu się, iż ten nieznajomy jest chyba nieszczęśliwy. Nawet lew poinformował słonia i tygrysa o nieznajomym, który ciągle skacze i się przewraca. Nie mieli wyjścia, musieli poznać tego nieznajomego. Na polanie ujrzeli fioletowego (a co!) kangura, który próbował skakać, ale kompletnie nic mu nie wychodziło. Elmer postanowił z nim porozmawiać, pocieszyć, pomóc. Kangur wyjaśnił, że przygotowuje się do zawodów w skakaniu, nic mu jednak nie wychodzi i wciąż się przewraca. Tygrys zauważył, że kangur przecież doskonale skakał. Kangur powiedział, że to nie jest skakanie tylko podskakiwanie, żeby przygotować się do skoku. Zademonstrował nawet jeden ze swoich wysokich podskoków. Czy jednak podskakiwanie nie jest rodzajem skakania? No, tak oczywiście, że tak. Ale kangurowi wydawało się, że skok jest czymś znacznie trudniejszym niż podskok. Elmer jednak na pewno znajdzie wspaniałe rozwiązanie problemu kangura. Jakie? Musicie przeczytać, bo ja nie mogę Wam tego zdradzić.

Ilustracje niezwykle kolorowe i trochę przypominały mi ilustracje z książek Tinga Tinga. Paleta barw jest naprawdę imponująca. Zaskakujący dobór kolorów wcale nie wydaje się czytelnikowi dziwaczny. Słoń w kratkę czy fioletowy kangur nie robią wrażenia. Dzięki prostej opowieści można łatwo wtopić się w książkową rzeczywistość, w której wszystko jest możliwe. Tylko przyjaźń i chęć niesienia pomocy są niezmienne. Pouczająca, mądra i wpadająca w pamięć historia słonia w kratkę, dla którego nie było rzeczy niemożliwych. Polecam i zachęcam do lektury.

wtorek, 9 października 2012

Moje dziecko





Autor: Dorota Zawadzka w rozmowach z Ireną A. Stanisławską
Tytuł: Moje dziecko cz. I. Jak mądrze kochać i dobrze wychować swoje dziecko.
Wydawnictwo: Czarna Owca
Liczba stron: 226

Pamiętacie Dorotę Zawadzką z popularnego niegdyś programu telewizyjnego? Plan dnia, uśmiechnięte albo smutne buźki, karny jeżyk. Pamiętacie? Dorota Zawadzka jest psychologiem dziecięcym, więc doskonale potrafi zrozumieć dziecko, jego potrzeby, a także potrafi rozwiązać problemy rodziców związane z wychowaniem dzieci. Wszystkie jej rady zalecenia sprowadzają się właściwie do jednego słowa: KONSEKWENCJA. We wszystkim.

Książka napisana jest w dość ciekawy sposób i musze przyznać, że bardzo dobrze mi się ją czytało. Książka podzielona jest na czternaście rozdziałów, z których każdy poświęcony jest jednemu tematowi przewodniemu. Każdy rozdział rozpoczyna wiadomość e-mailowa od zdesperowanych rodziców, a pani psycholog stara się odpowiedzieć i pomóc. Dodatkowo temat zostaje rozwinięty podczas rozmowy, którą prowadzi z Zawadzką, Irena Stanisławska.

Pierwszy rozdział dotyczy problemu związanego z karmieniem piersią, czyli jak długo należy karmić dziecko. Powiem szczerze, że jestem zdania podobnego jak autorka, czyli maksymalnie do roku. W momencie kiedy dziecko staje na nogi i zaczynają mu rosnąć ząbki, może zacząć odchodzić od matki, może się usamodzielniać, może sięgać po pokarm, może go gryźć. Jest to najlepszy moment, żeby przerwać karmienie piersią. Potem to już jest uzależnianie dziecka i siebie samej od karmienia. Nie wiem, co wy o tym myślicie, ale chyba coś w tym jest. Oczywiście nie krytykuje matek, które karmią dłużej z własnego wyboru. Jest to ich decyzja i jeśli w dalszym ciągu sprawia im to przyjemność, to trzeba się cieszyć.

Drugi rozdział porusza sprawy związane ze spaniem. Jeśli czytacie mój blog, to wiecie, że miałam problem z córką, która zawładnęła naszym małżeńskim łożem, w związku z czym mąż zaczął spać w innym pokoju. Jednak nagłe posunięcie sprawiło, że wszystko wróciło do normy i córka śpi sama w swoim pokoju, w swoim łóżeczku i przesypia calusieńką noc. Dorota Zawadzka twierdzi, że kiedy rodzi się dziecko, gdy w domu pojawia się nowy domownik, to od początku powinien mieć swoje miejsce do spania. Wbrew pozorom położenie dziecka spać wcale nie jest trudnym zadaniem. Przede wszystkim trzeba to robić konsekwentnie i spokojnie, zawsze tak samo, bez lęku, że możemy coś zrobić źle.

W kolejnych rozdziałach Zawadzka porusza temat problemów z jedzeniem, jak rozmawiać z dzieckiem, żeby nas słuchało, jak nauczyć dziecko, by potrafiło się samo bawić, co zrobić, by nie bało się ciemności albo czy podarować dziecku zwierzątko. Problemy, które trapią wszystkich rodziców. Myślę, że warto sięgnąć po tę książkę, bo naprawdę można się wiele nauczyć. I Dorota Zawadzka nie stosuje specjalistycznych pojęć, czy obco brzmiących słów. Mówi prosto, jasno i zrozumiale. Polecam.


Książką przywędrowała z księgarni Dobre książki i TU możecie ją kupić.

niedziela, 7 października 2012

Zielony i Nikt




Autor: Małgorzata Strzałkowska
Ilustracje: Piotr Fąfrowicz
Tytuł: Zielony, Nikt i gadające drzewo.
Wydawnictwo: Bajka
Liczba stron: 36

W ciszy usłyszysz najwięcej… Czytelniku, usiądź wygodnie, otul się ciepłym kocem weź w dłonie książkę i zacznij czytać.

Gdzieś daleko stąd, za siódmą górą i dziesiątą rzeką jest bezkresne pole. Jest. Wiem, że jest. Tak ogromne, że zdaje się nie mieć początku, ani końca. Rozchyl wrota wyobraźni, zobacz w ciszy, to miejsce spokojne. Spójrz na wysokie, rozłożyste drzewo. Widzisz tam kogoś? Przyjrzyj się uważnie, bo wśród konarów siedzi Nikt. Rozmyśla, w którą stronę świata ma się udać. Aż tu nagle rach-ciach-ciach!Rach-ciach-ciach! Jak to miło brnąć przez piach! Słowa piosenki, które rozchodzą się w ciszy nadchodzącego wieczoru. Nikt od razu ujrzał rudowłosego Zielonego, który zachwycił się, że drzewo nie jest zwykłym drzewem, ale drzewem gadającym. Dopiero po chwili Nikt zeskoczył z drzewa i uściskał przyjaciela. Zielony pragnie znaleźć gadające drzewo, a Nikt szuka miejsca dla siebie, dobrego miejsca. Zielony jednak nie ma zielonego pojęcia, w którą stronę świata ma się udać Nikt na wędrówkę, by znaleźć, to czego szuka. Jednak po chwili zastanowienia poleca mu udać się na północ. Czytelniku, jesteś tam? Masz ochotę na krótki spacer? Czy Nikt w mieście fryzjerów, będzie potrafił znaleźć miejsce dla siebie? Nie! udaje się więc na południe i trafia do miasta Podskoków. Widzicie brykających mieszkańców? Nie mogłabym tam zamieszkać, moja kondycja jest marna. Czy Nikt w końcu będzie szczęśliwy, czy musi udać się w kolejną podróż? A może prawdziwe szczęście jest tuż obok, może szczęście możemy stworzyć sobie sami?

W tej historii nie znajdziemy czarów i czarowników. Magią jest nasza wyobraźnia, która może tworzyć miejsca, które będą tylko nasze.

- Czytelniku, czy słyszysz w tej ciszy gadające drzewo?
-Tak. Chociaż ono gada zupełnie inaczej…

czwartek, 4 października 2012

Drugie śniadanie


Nie od dziś wiemy, że śniadanie jest najważniejszym posiłkiem w ciągu dnia. Niektórzy z nas jednak nie przywiązują się do tego. Poranne posiłki, o ile w ogóle je przygotowują, są jedzone w pośpiechu między założeniem kurtki a zawiązaniem butów. Pośpiech i ciągła gonitwa za... niewiadomo dokładnie za czym, sprawia że zapominamy o śniadaniu. A przecież tak niewiele trzeba kilka ziarenek pszenicy, jogurt, tosty z dżemem. Jeśli jednak rzeczywiście nie macie czasu na śniadanie w domu, to mam nadzieję, że znajdujecie go w pracy. Dziś chciałabym zaproponować Wam wszystkim pojemnik śniadaniowy, który na pewno sprawdzi się sprawdzi i jedzenie będzie pod ręką.

Pamiętam jeszcze z czasów podstawówki kanapki, które mama zawijała w papier. Potem pojawiły się pierwsze śniadaniówki, takie w kształcie większego rogala. To był czad! Do niedawna nawet nie zdawałam sobie sprawy, że biznes pojemników na żywność poszedł tak do przodu. Niesamowite kolory, kształty, wytrzymałe materiały. Po prostu bajka, aż chce się jeść. Niedawno w moim domu pojawił się taki właśnie śniadaniówkowy pojemnik, który wybrałam z myślą o mojej córce.




Co prawda jeszcze nie chodzi do szkoły, ale uznałam że taka śniadaniówka będzie przydatna podczas wyjazdów czy spacerów. Do pojemnika dołączony jest średniej wielkości bidon, który (co dla mnie jest cudem) nie przecieka. Ostatnio mam pecha do bidonów, które po prostu źle się zakręcają i wszystko z nich wycieka. Ten malinowy bidon jest zwykłym, prosty i przede wszystkim funkcjonalnym pojemnikiem na sok czy wodę. W dodatku bidon możemy włożyć do jednej z przegródek pojemnika, więc nigdzie nam się nie zawieruszy i zawsze będzie pod ręką. Chociaż ja muszę wszystkie pojemniki, bidony i kubeczki chować przed córką, bo kiedy widzi swoje picie, to wypija wszystko na jeden raz do ostatniej kropli i domaga się kolejnej porcji. Nie dziwiłabym się gdyby dostawała do picia słodkie soczki, ale żeby taka miłością darzyć wodę albo herbatkę miętową? To są już dziwy.




Pojemnik posiada trzy przegródki, które sprawiają, że jedzenie nie pomiesza się. Powiem, że miałam też obawy, czy jeśli zamknę pojemnik, to czy jedzenie nie wyleci i nie zrobi się papka. Jednak nic takiego się nie stało. Pokrywka jest doskonale dopasowana do pojemnika. W dodatku pojemnik jest w całości ekologiczny i podlega recyklingowi. I powiem, że ta informacja bardzo mi się spodobała. Ostatnio coraz częściej myślę o tej naszej planecie. No, ale to jest temat na kiedy indziej. Pojemnik kształtem przypomina...hm. Pierwszym skojarzeniem był kot, ale potem uznałam, że nie jest to takie oczywiste. Do lunch boxu (och te obco brzmiące słowa) jest dołączony bogaty zestaw naklejek, z których możemy nasz pojemnik przeobrazić w zezowatego kota. Możliwości jest bardzo dużo, a wszystko zależy od naszej fantazji. Pojemnik można myc w zmywarkach i możecie być pewni, że naklejki będą na swoim miejscu. Są naprawdę wytrzymałe. Dodatkowo pojemnik posiada wygodny uchwyt, więc możemy z łatwością go przenosić.

Malinowy pojemnik na pewno umili posiłki waszych dzieci i być może chętniej będą sięgały po smakołyki z tajemniczego pojemnika. Do takiego pojemnika można wsadzić dosłownie wszystko: ciasteczka, kanapeczki, sałatkę, owoce, a nawet kredki świecowe. Na taki pomysł wpadła moja córka. Polecam i zachęcam do zakupu.




Mój lunch box możecie znaleźć i kupić TUTAJ

Mazanie, rysowanie, kolorowanie czyli wielkie bazgranie






Już po raz kolejny chciałabym Wam polecić niezwykłe kolorowanki rozbudzającą dziecięcą wyobraźnię. To nie są zwyczajne obrazki do kolorowania. Tak naprawdę jak będzie wyglądała kolorowanka i dany obrazek zależy tylko i wyłącznie od dziecka i jego fantazji. Fundacja Mówimy Obrazami zainicjowała powstanie serwisu Bazgroszyt.pl, w którym dostępne są bazgroszyty także on-line. Chociaż nie moge się przekonać do wirtualnego malowania. Drodzy rodzice jeśli jeszcze nie znacie Bagroszytów, to nie macie na co czekać.

Jesienne popołudnia wcale nie muszą być nudne, a wasze dzieci nie muszą wciąż oglądać telewizji i bawić się zabawkami. Można miło spędzić czas w towarzystwie Ryska, który pomoże dzieciom ćwiczyć grafomotorykę małej rączki i przygotowuje malucha do nauki pisania. Powiem szczerze, że uwielbiam takie proste i kreatywne rozwiązania, które sprawiają, że dziecko całkowicie wtapia się w świat ołówków i kredek, za pomocą których tworzy światy, które powstają w jego wyobraźni. Wszystkie obrazki mają formę otwartą i tylko dzieci mogą je samodzielnie dokończyć, dorysować, nadać im niepowtarzalny charakter. Do bazgrania namawiają także osoby znane z radia czy telewizji: Agnieszka Maciąg, Magda Mołek, Jerzy Owsiak, Małgorzata Socha, Marcin Prokop, Maja Popielarska, Dorota Wellman czy Katarzyna Zielińska. Oni także postanowili dać cos od siebie wszystkim maluchom, bo to ich rysunki tworzą Bazgroszyt z Gwiazdami. Naprawdę warto go zdobyć, by przekonać się, co też tym gwiazdom siedzi w głowach. Dodatkowo do Przygód Ryska dołączony jest zestaw 20 naklejek, które u mnie zostały bardzo szybko porozklejane pod domu. Wszystkie rysunki są niebanalne i bardzo pomysłowe. A to tylko z korzyścią dla dziecka, które rozwija własną wyobraźnię. Niewinne rysowanie i kolorowanie w rzeczywistości jest ciężką pracą, która ćwiczy ruchy całego ramienia i dłoni, odpowiedniego trzymania kredki.

Moi drodzy nie muszę chyba zachwalać Bazgroszytów? Kredki do rąk i bazgrajcie.

środa, 3 października 2012

Sznurkowa historia




Autor: Roksana Jędrzejewska-Wróbel
Ilustracje: Agnieszka Żelewska
Tytuł: Sznurkowa historia
Wydawnictwo: Bajka
Liczba stron: 40


Wydawnictwo Bajka po raz kolejny sprawiło, że moja wyobraźnia zaczęła działać na najwyższych obrotach. Nie sądziłam, że mogą być książki tak niezwykłe, w których głównym bohaterem jest zwykły sznurek. Możliwe jest wszystko, jeśli tylko pozwolimy, by prowadziła nas nasza wyobraźnia. Sznurkowa historia nie jest nowością na rynku wydawniczym, gdyż już wcześniej ukazała się w Naszej Księgarni. Cieszę się, że Wydawnictwo po raz kolejny przypomina czytelnikom o tej pięknej historii. Warto jeszcze wspomnieć, że książka ta otrzymała wyróżnienie PRO BOLONIA 2001 za piękne i oryginalne ilustracje Agnieszki Żelewskiej. Nie muszę chyba Was namawiać do zapoznania się z treścią.

Historia sznurka jest prosta jak… sznurek. No dobra, historia sznurka jest prosta jak …drut. Zresztą sami się przekonacie. Sznurek swoich narodzin nie pamiętał. Obudził się dopiero w dużym sklepie papierniczym pośród innych wiszących sznurków. Wszystko w sklepie było piękne i kolorowe, a najważniejsze były w nim oszklone drzwi, przez które wchodzili klienci. Wszystkie przedmioty bardzo się bały klientów z Bardzo Ważnego Urzędu, urząd który pożerał wielkie ilości artykułów papierniczych. W czasie wizyt urzędników sklep tracił cały swój blask, a wszystkie przedmioty kuliły się w sobie i szarzały. Najbardziej wyczekiwanymi klientami sklepu były dzieci. Niezwykle wesołe, pełne pomysłów. W czasie czytania widziałam oczami wyobraźni, jak wszystkie notesy, ołówki, mazaki, kredki, pędzelki, gumki, kolorowe papiery stawały się coraz piękniejsze i nabierały bardziej intensywnych barw. Wszystkie przedmioty wiedziały, że razem z dziećmi do sklepu wchodziła Przygoda. Sznurek niecierpliwie czekał, aż przyjdzie jego kolej i opuści sklep. I na tym oczekiwaniu mijały dni i tygodnie, a wciąż nikt nie potrzebował zwykłego, szarego sznurka. Jednak pewnego dnia w sklepie pojawiła się dziewczynka ze śmiesznymi kitkami i zabrała sznurek ze sobą. Sznurkowe serce zabiło mocno. Wiedział, że teraz rozpocznie się fantastyczna przygoda. Od razu w kieszeni Marianny zapoznał się z guzikiem, który powiedział mu, że Marianna wraz z rodzicami kupiła prezent dla dziadka i ma zamiar wysłać do niego paczkę. Do opakowania potrzebowała właśnie szarego sznurka. Marianna była dziewczynką, która potrafiła dostrzec piękno tam, gdzie inni go nie widzieli. O, guzik na przykład znalazła na chodniku i wzięła go ze sobą, na szczęście. Ja zawsze nosze ze sobą kasztany, ale takie malutkie. Mój najstarszy ma już przeszło piętnaście lat i wciąż mieszka w kieszeni mojej marynarki. Inne zamieszkują torebki, kurtki, rękawiczki. Sznurek zastanawiał się czym właściwie jest ta wyobraźnia Marianny, która sprawiła, że stary, niepotrzebny guzik stał się ślicznym i potrzebnym przedmiotem. Rodzice razem z Marianną dokładnie obwiązali paczkę Sznurkiem i zanieśli ją na pocztę. Tak właśnie zaczęła się w życiu Sznurka Wielka Podróż, na którą was zapraszam.

Cudownie nostalgiczne ilustracje i piękny poetycki język tworzą doskonałą, spójną całość. Historia, w której zwykły sznurek może zostać skakanką, zakładką, bransoletką, peruką, kłębkiem do zabawy dla kota. Może być wszystkim, czym tylko zapragniemy. To od nas zależy, jak będziemy patrzeć na świat. Od nas zależy, czy w naszych kieszeniach będą mieszkać niechciane guziki, suszone liście czy kasztany. Wszystko jest możliwe, wystarczy tylko mocno w to wierzyć.

wtorek, 2 października 2012

Zabawy paluszkami




Autor: Krzysztof Sąsiadek
Tytuł: Zabawy paluszkowe
Wydawnictwo: Media Rodzina
Liczba stron: 64

Czego to rodzice nie zrobią, by zabawić swoje dzieci. W końcu nie od dziś wiadomo, że najlepszy czas, to czas spędzony na wspólnych zabawach. Jestem matka od niedawna, a juz zwariowałam na punkcie swojego dziecka. Domyślam się, że każda mama i tata tak mają. Kiedy byłam małą dziewczynką, to nie mogłam się doczekać, aż będę swojemu dziecku zmieniać pieluchy, karmić butelką, śpiewać kołysanki (choć wyję jak wilk), pokazywać, jak piękny jest świat, czytać książki, recytować wierszyki, których jeszcze uczyła mnie moja mama. Wydawnictwo Media Rodzina zaskoczyło mnie swoją publikacją Zabawy paluszkowe.

Małe dzieci już od pierwszych miesięcy życia interesują się swoim ciałem. Gryzą małe rączki, aby potem przejść do gryzienia swoich stóp. Nie wspominam o gryzieniu maminych i tatinych rąk. Rodzice, dziadkowie, starsze rodzeństwo są przewodnikami po tym zaczarowanym i pełnym niespodzianek świecie. Zabawy paluszkowe znane są od pokoleń. Każdy z nas na pewno zna wierszyk Idzie rak czy Sroczkę. Dzieci bardzo chętnie uczestniczą w takich zabawach, które sprawiają im wiele radości. Moja córka jak widzi moje dwa palce, które udają, że są rakami, to ze śmiechem od razu ucieka pod stół. W tych zabawach jednak główna aktywność należy do osób dorosłych, które recytują tekst, pokazują, dotykają dziecięcych paluszków. Dlatego zabawami paluszkowymi można się bawić z dzieckiem, które jeszcze nie mówi. Początkowo dziecko będzie raczej biernie uczestniczyć w tych zabawach, ale z czasem samo będzie potrafiło przeprowadzić zabawę. Moja córka, jak tylko usłyszy: Chodź, ugotujemy ze sroczką kaszkę, to od razu bierze rączę i zaczyna paluszkiem kręcić na wewnętrznej części dłoni. Zabawy paluszkowe, to nie tylko mile spędzony czas, ale także inne korzyści. Takie zabawy usprawniają manualnie dzieci, ćwiczą pamięć. Zabawy takie są po prostu genialne, bo nie potrzebujemy specjalnego miejsca, ani żadnych innych przedmiotów. W kąpieli, w samochodzie, na dworze, w domu pod kołdrą, na księżycu czy na Marsie można wprowadzać w życie zabawy paluszkowe. Musimy pamiętać, żeby takie zabawy zawsze odbywały się przyjemnej atmosferze, w poczuciu bezpieczeństwa. Wierszyki należy starać się recytować z wielką czułością, serdecznością i uśmiechem na twarzy przy jednoczesnym delikatnym, wzbudzającym zaciekawienie dotykaniu ciała dziecka. Wspaniałe zabawy, które nigdy się nie znudzą. Dodatkowo w czasie zabaw paluszkowych dziecko wzbogaca swoje słownictwo, pogłębia kontakt z osoba dorosłą.

Wierszyki zawarte w książce są jedynie propozycją, bo zdaje sobie sprawę, że każdy z nas pamięta tego typu wierszyki z własnego dzieciństwa i pewnie niektóre mogą się trochę różnić. Jestem ciekawa, czy pamiętacie jakieś ciekawe wierszyki. Czekam na Wasze propozycje. W każdym razie książka może się okazać doskonałym bodźcem do dalszych poszukiwań wciąż nowych wierszyków. Dobra zabawa gwarantowana.

Książka przywędrowała do mnie z księgarni:Dobre książki, w której możecie zakupić Zabawy paluszkowe


PS. Jejku, od przyszłego tygodnia będę chodziła na siłownię. Moje postanowienie w końcu się ziści. Ambitne plany zakładają zajęcia 7 dni w tygodniu. Zwariowałam?