piątek, 19 lipca 2013

"Nie chcę więcej, twoje serce do życia wystarczy." Znacie?







Tytuł: Moje serce skacze z radości
Autor: Rose Lagercrantz
Ilustracje: Eva Eriksson
Przekład: Marta Dybula
Wydawnictwo: Zakamarki
Rok wydania: 2013


To już druga część o przygodach przesympatycznej dziewczynki Duni. Niestety nie miałam okazji zapoznać się z pierwszą częścią, ale po przeczytaniu tej książki muszę jak najszybciej nadrobić zaległości.

Jedni zbierają kapsle, pocztówki, muszelki, guziki, papierki po cukierkach, a inni- tak Dunia- zbierają szczęśliwe chwile. Jest to opowieść o emocjach tych pozytywnych i niezwykle wrażliwej dziewczynce, dla której najważniejsza jest przyjaźń z Fridą. Niestety Frida wyprowadziła się do innej miejscowości i Dunia nie może się z tym faktem pogodzić. Puste miejsce w ławce wciąż czeka na Fridę, w końcu w każdej chwili może wrócić. Jednak nie zwiesza nosa na kwintę i w każdej wolnej chwili wspomina najszczęśliwsze chwile, które spędziła ze swoją przyjaciółką. Najmilej wspomina zabawy na drzewie i historie o krzesłach, które w dziwnych okolicznościach znikały.




Jednak Dunia pada ofiara prześladowań dwóch koleżanek z klasy. Niestety nie wyniknie z tego nic dobrego i skończy się na szczypaniu, siniakach i keczupie na twarzy... nauczycielki. Dunia wpadnie w kłopoty, jednak rodzice i nauczycielka pomogą jej w tych trudnych chwilach. A na samym końcu nasza bohaterkę spotka wspaniała niespodzianka. Jaka? Przeczytajcie?




Autorka w niezwykły sposób stara się oswoić bohaterów swoich książek z otaczającą rzeczywistością. Nie ma tutaj problemów, na które nikt nie zwraca uwagi. Wszystko jest ważne. Powinniśmy się uczyć od Duni pozytywnego myślenia, bo jeśli w coś mocno wierzymy, to prędzej czy później nasze marzenie musi się spełnić.


Ps. Dopadł mnie tak ogromny ból pleców, że ledwo chodzę. I trzyma od dwóch tygodni. Ćwicze jogę, ale tym razem niewiele mi pomaga. Oj, oj...

poniedziałek, 8 lipca 2013

PLECAKOMANIA


 
 

Po małych zawirowaniach, złych humorach, kiepskim samopoczuciu w końcu doszłam do siebie i zwieszony dotychczas nos podniosłam bardzo wysoko, a co! Nie dam się nikomu i jeśli ktoś jeszcze powie, coś odnośnie mojej ciąży, to nie ręczę za siebie. Mam tu oczywiście na myśli wszystkie słowa, które ranią i sprawiają, że zapominam o tych dobrych i wartościowych. Dość już narzekania. Dziś post około książkowy.

 

Jak wiecie pracuję nad konkursem dla Was. Mogę Wam zdradzić, że wśród nagród znajdą się na pewno ciekawe gadżety z tego sklepu. Tak się składa, że sklep prowadzi moja przyjaciółka z czasów studenckich. W weekend odwiedzę Poznań (jejku! jadę sama bez męża i córki), więc na pewno wybiorę coś specjalnego dla Was. A już dziś zapraszam do przeczytania o pewnym wspaniałym plecaku...

 

Jeszcze do niedawna moja córka nie lubiła jakichkolwiek torebeczek i plecaczków. Jednak zauważyłam, że dojrzała w końcu do tego i zaczyna chodzić ze swoją torebką dosłownie wszędzie. Całe szczęście, że udało mi się w ostatnim czasie uratować torebkę przed kąpielą. Ufff! No dobra, ale miałam pisać o plecaku. Powiem szczerze, że to co teraz producenci wymyślają dla dzieci przechodzi moje najśmielsze wyobrażenia. Plecaki biedronki, pieski, krówki, motylki, zebry, pszczółki, z uszkami, ze skrzydłami. Kolory bajkowe. Nie wiedziałam nawet, że istnieje tyle odcieni szarości i zieleni. Powoli dochodzę do wniosku, że ja już niewiele wiem.

Jeśli ktoś śledzi mojego bloga, to wie na pewno, że mam słabość do sów. Tak więc plecak, który do nas trafił musiał mieć coś z sowy. Czy słyszeliście kiedykolwiek o firmie Stephen Joseph? Firma istnieje w Stanach Zjednoczonych od ponad 30 lat i ma w swojej ofercie cudowne plecaki-zwierzaki, śniadaniówki, bidony, portfele, a także płaszczyki przeciwdeszczowe czy rewelacyjne parasolki. Większość produktów znajdziecie tutaj. Zresztą sklep polecam bardzo serdecznie. Przede wszystkim ze względu na miłą obsługę, która odpowie na wszystkie wasze pytania. A asortyment, to po prostu bajka. Sami zobaczcie, pooglądajcie, powzdychajcie i kupujcie, szalejcie.

 

Nasz plecak sowa niestety nie jest odpowiedni dla dwulatka. Zdecydowanie jest za duży dla mojej córki. Polecam go starszym przedszkolakom. Ale mimo wszystko Ulka z chęcią go nosi i kiedy idzie, to zamiast głowy i pleców widzę spoglądającą na mnie różową sowę. Tak, nasz plecak jest różowy. I choć nie przepadam za tym kolorem, to tutaj jakoś mnie nie razi i doskonale się komponuje z brązowymi i żółtymi elementami. Plecak nie ma żadnych niepotrzebnych bajerów. Jest prosty i funkcjonalny. Posiada dużą i małą przegródkę. Do dużej najczęściej chowamy książki (a mamy co chować), kiedy wyruszamy w podróż. W mniejszej ładujemy krowy, świnki, buty dla lali, kalejdoskop i czasem małe piłeczki i oczywiście bułki z dżemem. Ale bułki zapakowane są w papier, więc nic się nie brudzi. Zresztą plecak, jeśli tylko się pobrudzi, to wystarczy wziąć w łapkę mokrą ściereczkę i zabrudzenia schodzą od razu. Jejku, no tak gapa ze mnie. Czas na zdjęcie naszego plecaka.

 

 

 

Dokładniej możecie mu się przyjrzeć tutaj

 

Teraz mam w planach torebkę z portfelikiem. A póki co wracam do mieszania dżemu truskawkowego i czereśniowego. Tak- kobietom w ciąży odbija i kupują 10 kilogramów owoców, żeby zrobić zdrowe dżemiki.

wtorek, 2 lipca 2013

Jak rodzić się pytam!!!!

Nie ma recenzji, bo ... smutek ogromny mnie dopadł.
Do czego to doszło, że kobieta boi się pracodawcy powiedzieć, że jest w ciązy, a jak już powie, to niby wszyscy jej gratulują, ale przy okazji wbijają szpilki pod poznokcie. Dają do zrozumienia, że jako pracownik to praktycznie już nie istnieje, a najlepiej, to mogłaby sie zwolnić.
ŻEBY TYLKO NIE NADUZYWAŁA PANI SWOICH PRAW! W końcu prawa są po to, żeby z nich korzystać. Czy może ja się mylę? I jeszcze kilka takich podobnych "miłych słów".

Pytam się więc, jak ja mam rodzić? Czy  musi być tak, że kobieta czuje się winna za to, że jest w ciąży?
Drżę i popłakuję po nocach i wszystkich możliwych kątach. Strach wziąć wolne, żeby iść na badania, bo ONI wezmą to za nadużywanie praw.

Brakuje mi słów.
Jak się tu pozbierać?