poniedziałek, 4 czerwca 2012

Karłowaci mnisi i ich klątwa





Autor: Wioletta Zatylna
Tytuł: Klątwa karłowatych mnichów.
Wydawnictwo: Novae Res
Liczba stron: 224

Czego właściwie spodziewałam się po tej książce? Przede wszystkim bardziej rozbudowanej tajemnicy rodzinnej i przede wszystkim większej ilości wątków. Ale nie wypada rozpoczynać recenzji od narzekania, więc zaraz będę zachwalać powieść, dajcie mi chwilkę. Co mnie jednak skusiło do przeczytania? Pewnie nie będę oryginalna i jedyna, ale skusił mnie ciekawy tytuł. Najpierw myślałam, że to jakiś żart i tytuł jest pomyłką. Jednak nie, tytuł jest prawdziwy i już od samego początku wprowadza czytelnika w tajemnicę i zmusza nas do zastanowienia, o czym właściwie będzie ta książka.

Musze przyznać, że fabuła wcale mnie aż tak bardzo nie zaskoczyła, nad czym ubolewam, bo spodziewałam się większej tajemnicy. Jednak tak naprawdę wszystkiego możemy się dowiedzieć czytając opis na okładce. No dobrze, może nie dowiadujemy się wszystkiego, ale jednak zabrakło mi większej ilości wątków, większego zamieszania. Chociaż zamieszenie było. Nasza główna bohaterka Ewa, podczas własnego ślubu, ni stąd ni zowąd wskakuje na wyskoki mur obok kościoła i na oczach wszystkich gości pożera czereśnie. Uciekająca panna młoda wsiada do limuzyny wraz z dość ekscentrycznym i oryginalnym szoferem Walentym. Szofer oprócz tego, że ubiera się dość charakterystycznie, czasem nosi na sobie jakieś stroje, to do tego mówi także charakterystycznie. Często w jego wypowiedziach możemy usłyszeć słowa: a niech to bocian straci równowagę, na swędzące wątpie, nie bój żaby, a niech to ciasny świąd pogalopuje, niech mnie przez rozgrzaną prostownicę przeciągną, na dredy Marleya, na dyndające zmyślnie farfocle. To tylko kilka ciekawszych powiedzonek, których w całej książce jest naprawdę mnóstwo. Sprawiają, że czytelnik podczas lektury uśmiecha się od ucha do ucha. Chociaż na początku trochę mnie to drażniło. Musiałam po prostu do tego przywyknąć. Co wydarzyło się po ucieczce niczym z amerykańskiego filmu? Ewa pojechała z Walentym do swojej babci Neli. I tutaj dopiero uświadomiła sobie, co właściwie zrobiła i jak jej się udało wskoczyć na tak wysoki mur. Po rozmowie z Walentym doszła do wniosku, że pomóc jej może w rozwiązaniu zagadki jej była miłość-Watek, który był archiwistą. Nie był niestety zbyt dobrą partia na męża, według matki Ewy. Matka Ewy, to w ogóle dziwna postać i bardzo wyrazista. Twarda, dumna i wszystkowiedząca kobieta, której ciężko się sprzeciwić. Co jednak się okazuje? Przypadek żarłocznej Ewy na kościelnym murze nie był pierwszym takim dziwnym przypadkiem w ich rodzinie. Otóż, matka Ewy, miała taką samą sytuację przed laty. Możecie się tylko domyślać, że oczywiście między wszystkimi kobietami rozpętała się kłótnia, ale szybko emocje opadły. Postanowiły sprawdzić, czy kiedyś w ich rodzinie nie było jeszcze takich przypadków. W tym celu babcia Nela odwiedza rodzinę, w której znajdują się stare dokumenty i księgi sprzed wieku. Nie będę zdradzać szczegółów, bo warto wszystko samemu odkrywać.

Książka napisana lekkim językiem, zabarwionym dużą dawka humoru i dowcipu. Postaci dobrze skonstruowane i przede wszystkim wyraziste. Każdy bohater posługiwał się innym językiem, dzięki czemu momentami mieliśmy wyraziste różnice i dzięki czemu dialogi były bardziej ekspresywne. Na letnie popołudnia książka jest idealna. Zachęcam do przeczytania.

9 komentarzy:

  1. hmmm zastanowię się... ale na ten moment jestem raczej na nie
    pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie jestem pewna, ale chyba najlepiej sama to sprawdzę ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Czytałam tę książkę i bardzo pozytywnie ją wspominam. najlepszy był oczywiście Walenty. On nie miał sobie równych :-))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O tak, Walenty chwilami był aż trochę przesadzony :)

      Usuń
  4. Nie jestem przekonana, może kiedyś przeczytam, ale jakoś specjalnie szukać nie będę ;)

    OdpowiedzUsuń