piątek, 27 lutego 2015

Pazurzaki, czarodzieje i kupa śmiechu








Autor: Margarita del Mazo
Tytuł: Pazurzak
Ilustracje: Charlotte Pardi
Wydawnictwo: Tako
Liczba stron: 36

 

 

Chyba już wszyscy wiedzą, że Tako to moje najukochańsze wydawnictwo. I nic tego nie zmieni. Kolejna znakomita książka, która tak nas rozbawiła, że ledwo żeśmy się otrząsnęli z tych uśmiechów. Co wieczór przed snem córka jak zawsze wybiera tytuły do czytania. Czasami uzbiera spory stos, a zasypia po pierwszej stronie. Czasem jednak czytamy godzinę albo dwie i nic. A w ten książkowy wieczór, kiedy w nasze ręce wpadł Pazurzak nikt nie mógł zasnąć. Śmiechom i chichom nie było końca. Dopadła nas swego rodzaju głupawka. Póki co, zaczytujemy się w Jasiu i Małgosi. Tu żartów nie ma. Jeśli chcecie poznać Pazurzaka, to zapraszam.


 
 
 
 
 
 
 
 

 

Pazurzak to czarodziej. Jednak kiedy mu się bliżej przyjrzeć, to ani trochę nie wygląda na czarodzieja. Gruby, brzydki, z długaśnymi pazurami i z próchnicą w każdym zębie. Aż patrzeć się nie chce. Mieszka samotnie w górskiej chacie i tylko w czasie pełni księżyca schodzi do wioski, by pożerać małe dzieci. Nie ma co, zadanie iście czarodziejskie. W każdym razie strach w czytelniku rośnie z sekundy na sekundę. Czekamy, co będzie dalej. Pazurzak właśnie staje przed swoja kolejna ofiara, która smacznie śpi w łóżku. I już ma ja porwać, gdy puszcza ogromnego bąka. Bąk musiał być głośny, bo mała dziewczynka Blanka obudziła się natychmiast. Jednak jak sami zobaczycie, ani trochę nie przeraziła się widokiem Pazurzaka. Zagadywała go na wszystkie możliwe sposoby. Nie bała się jego pazurów, który były naprawdę długaśne. Ba! Blanka nawet nazwała go Wujkiem Niechlujem i skrytykowała jego wygląd. A jak skończy się cała historia? Nie mogę zdradzić i pozwolę tylko życzyć Wam miłej lektury.

 

Ilustracje zachwycają, jak zawsze zresztą. Pełne szczegółów kolaże, w których znajdziemy ślady farb, kredek czy wycinanek.  Wiem, że chwalę i chwalę, ale taka jest prawda. Pozdrawiam i życzę miłego weekendu. My wybieramy się na lodowisko. Nie wiem, czy jeszcze pamiętam jak jeździ się łyżwach. To tak samo jak z rowerem, że się nie zapomina?

sobota, 21 lutego 2015

Poniedziałkowe zawinacze

Postanowiłam trochę urozmaicić mojego bloga i dlatego w każdy poniedziałek będę zamieszczała na blogu ciekawe linki. Cały cykl będzie się nazywał Zawinacze. Niebawem Wam wyjaśnię skąd taka nazwa. Ci co mnie znają, pewnie się domyślają czeskiej pożyczki językowej. Od razu zaznaczam, że linki nie zawsze będą związane z książkami.
 
Matko, do czego te internety nas zaprowadzą?!
 
1. Wiem, że już po świętach i pewnie wszyscy z Was widzieli ten filmik z Bradem Pittem. Oczywiście z przymrużeniem oka. Nie ma to jak coroczna walka o karpia.
 
 
 
 
2. A może wybierzecie się w niezwykłą podróż, na niezwykłą wyspę królików?
 
3. A tego bloga pewnie znacie. Tylko ja jestem zacofana. Świetny pomysł. Też często mnie korci, żeby porozmawiać z kimś w tramwaju, albo autobusie.
 
4. I kilka ciekawych przystanków autobusowych. Ten z huśtawką podoba mi się najbardziej.
 
5. I na koniec coś czeskiego. Krótki dialog (po polsku!). Szmaticzku na paticzku i elektronicky mordulec, to przeszłość :)

 

piątek, 20 lutego 2015

Pingu-Pingu weekendowo

 
Ilustracje: Helen Hancocks
Wydawnictwo: Łajka
Liczba stron: 32
 
U nas pingwiny bardzo kochamy. Oczywiście koty i psy także, ale pingwiny najbardziej. Wszystko dlatego, że mamy jednego takiego u siebie w domu. Dziwicie się jak można trzymać pingwina w domu? Bardzo proste. Nasz pingwin, nazywany potocznie Pingu-Pingu, to po prostu inhalator w kształcie pingwina. Przez ostatnie miesiące był przez non stop wykorzystywany. Odetchnęłam z ulgą, kiedy mogłam w końcu tego naszego przyjaciela spakować do pudełka, ale żeby nie było tak domownikom smutno, to od razu przypomniałam sobie, ze mamy przecież książkę o pingwinie. No i takim sposobem świecącego Pingu-Pingu, zastąpił uciekający pingwin. Wplątał się w niemałe kłopoty i miał na karku trzy głodne koty, ale pamiętajcie pingwiny to spryciarze. Zachęcam do lektury.
 
Pewnego dnia trzy głodne kociaki wpadły na genialny pomysł. No tak, plan planem, ale żeby odniósł sukces potrzebny jest… pingwin. A skąd wziąć pingwina? No jak to skąd? Z zoo. W końcu i tak taki pingwin nic ciekawego w zoo nie robi. Pingwin jednak wcale nie jest głupi. Sprytnie ucieka i ukrywa się w tłumie. A to wśród zakonnic, a to wśród kelnerów. Tylko czy uda mu się uciec przed trzema głodnymi kotami? I przede wszystkim, czy zdąży wrócić do zoo na kolację. Przecież nikt nie opuszcza kolacji!
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
Helen Hancocks zadebiutowała i podbiła nasze serca. Jej ilustracje są zaskakujące, przemyślane i bardzo dynamiczne. Lubię spoglądać na ilustracje i czuć, że te obrazy przed moimi oczami rzeczywiście się poruszają. Jeśli chcecie dowiedzieć się więcej o autorce to zapraszam Was na jej blog.
 
 
 
 
 
Wydawnictwo Łajka po raz kolejny zaserwowało nam wyśmienitą ucztę książkową. Taki trochę mini kryminalik w wersji dla dzieci. I te pytania rodzące się w głowie, czy pingwin zdąży uciec przed kotami, czy zje kolację, czy pójdzie spać głodny? Zachęcam do przeczytania.











czwartek, 12 lutego 2015

Przygody latającej myszy



 

 

Autor: Torben Kuhlmann
Tłumaczenie: Marta Krzemińska
Tytuł: Niezwykłe przygody latającej myszy.
Wydawnictwo: Grupa Wydawnicza Foksal
Liczba stron:

 

Każdy z nas ma marzenia. Jeden małe, maleńkie inny wielkie, tak wielkie, że aż sięgają chmur. Moja prababcia ratowała życie Żydom, ukrywała ich w piwnicach. Ukrywała, broniła, bo wiedziała, że chce ratować życia ludzkie. Robiła to dzielnie do końca, a w swoim pamiętniku napisała słowa, które skierowała do swojej córki: Cecylio, nigdy przenigdy się nie poddawaj i nie zamykaj oczu i serca, bo świat jest piękny. Jest. Jeśli w to uwierzysz zdołasz osiągnąć wszystko. Te słowa są przekazywane u nas od pokoleń i mimo, że nie są one ani bardzo odkrywcze, ani nowatorskie, to są prawdziwe. Są to słowa mojej prababki, którą pamiętam jak przez mgłę. W wąskim korytarzu pełnym zdjęć widzę, jak opowiada mi kim był ten mały chłopiec i co się z nim stało po wojnie. Ja to wciąż widzę i wiem, że wszystko co robimy ma sens i nie możemy się poddawać. Być może wzorem do naśladowania będzie dla Was pewna maleńka myszka?

 

Charles Lindbergh jako pierwszy człowiek na świecie samotnie przeleciał nad Atlantykiem bez międzylądowania. Było to w 1927 roku. Prawdopodobnie zainspirował się pewnym francuskim pilotem, który podjął nieudana próbę pokonania samolotem trasy ze Stanów Zjednoczonych do Europy. Jednak czy na pewno tylko nim się inspirował? Być może prawda jest zupełnie inna. Wszystko zależy, jak spojrzymy na historię małej, dzielnej myszy-pilotki.

 

Mysia historia jest krótka i mało skomplikowana. Mysz, jak to mysz była ciekawa świata. Potrafiła godzinami przebywać w bibliotekach i czytać mądre książki napisane przez ludzi. Powiecie, że naczytała się maleńka i poprzewracało jej się w głowie? Nic bardziej mylnego. Mysz od początku wiedziała czego chce. Pewnego dnia, kiedy wróciła z biblioteki nie zastała w starej kamienicy żadnej innej myszy. Gdzie one się wszystkie podziały? Przecież ludzie nie byli tacy źli, co najwyżej trochę krzyczeli jak zobaczyli jakieś myszy, albo przeganiali je miotłą. Jednak tego dnia w kamienicy pojawiły się groźnie wyglądające urządzenia. Świat przestał być bezpieczny. Przez tygodnie mysz śledziła informacje o nowych pułapkach na myszy i zastanawiała się, gdzie podziali się jej wszyscy przyjaciele? Może uciekli do Ameryki? I tak zaczęła się niezwykła przygoda małej myszy, która za wszelka cenę chciała dostać się do Ameryki. Jednak wejście na prom wcale nie było łatwym zadaniem, bo zewsząd czyhały niebezpieczeństwa. Koty, nietoperze… I to właśnie nietoperze natchnęły naszą bohaterkę do stworzenia maszyny latającej. Pierwsze próby nie były udane. Dzielna mysz jednak się nie poddawała. Pracowała ciężko i aby zdobyć potrzebne materiały zapuszczała się coraz dalej od domu. Pośród rozmaitych rupieci, które podkradała ludziom, powstawała maszyna latająca. Czyżby upragniona Ameryka była na wyciągnięcie ręki? Niestety podczas próbnego lotu okazało się, że nowy pojazd ważył zbyt wiele. Próba lotu jednak została zauważona przez ludzi, w gazetach pisano o latającej myszy. Nasza bohaterka pracowała dalej, jeszcze ciężej. Podejmowała kolejne próby, czytała, walczyła ze swoimi ułomnościami i upadkami. Czy w końcu dopnie swego?



 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 

Niesamowita książka, w której znakomite ilustracje uzupełniają treść. A właściwie tekst umiejętnie splata się z ilustracjami i tworzy obraz doskonały, w którym niczego nie brakuje. Znakomita kreska i wyobraźnia bronią się same za siebie. Tekst. Mam jedynie zastrzeżenia, co do formy. Może lepiej prezentowałaby się książka, gdyby tekst był w inny sposób rozmieszczony. Może bardziej rozproszony? Historia dzielnej myszy bardzo mnie wciągnęła. Wiem, że warto mieć marzenia, ba! wiem, że czas zacząć je spełniać. A co dla Was jest Ameryką?


Za książkę dziękuję Grupie Wydawniczej Foksal.

poniedziałek, 9 lutego 2015

Bo na wsi jest pięknie, czyli jak zaprzyjaźnić się z glebogryzarką.





Autor: Julia Rothman
Tłumaczenie: Barbara Burger
Tytuł: Anatomia farmy. Ciekawostki zżycia na wsi.
Wydawnictwo: Entliczek
Liczba stron: 224

 

W głębi duszy czekałam na tę właśnie książkę. Wiedziałam, że w pewnym momencie będę jej potrzebowała, żeby pokazać dzieciom, że jabłka naprawdę rosną na drzewach, a mleko daje krowa. Ba! Wiedziałam, że będę jej potrzebowała, żeby pokazać dzieciom czym jest ośnik, sierp czy rydel. Tak, wychowałam się na wsi. Nie wiedziałam dokładnie czym jest teatr, o kinie jedynie marzyłam i w sumie nie do końca wierzyłam w jego istnienie. Samochód? Po co, przecież mamy konie (najładniejsze we wsi). Nie byłam zacofanym dzieckiem. Wiedziałam, co tam w miastach się wyrabia, że tam więcej samochodów, niż traktorów i zaprzęgów konnych. Wiedziałam, że są restauracje (tylko po co!!!), kina, teatry, parki (a co to?). Wiedziałam, ale ani trochę nie potrzebowałam tego do szczęścia. Wystarczyły mi gorące ziemniaki gotowane w mundurkach i zsiadłe mleko, które zresztą rewelacyjnie sprawdzało się na poparzenia słoneczne. Uwielbiałam zabawy w chowanego w stodole na sianie. I ten krzyk dzieciaków, kiedy ktoś zobaczył myszy. Pamiętam codzienne wędrówki na pastwisko z krowami. Pamiętam, że po drodze zawsze zbieraliśmy maliny albo jagody  i nabijaliśmy je na źdźbła trawy. Chłopcy zawsze wesoło pogwizdywali, a dziewczyny omawiały jakieś „dziewczyńskie” sprawy. No tak… i te ciepłe krowie placki. Wystarczyła chwila nieuwagi. Maleńka chwileczka i trzeba było czekać, aż dojdzie się do stawu, żeby umyć stopy. Bardzo żałuję, że nie mieszkam teraz z dziećmi na wsi. Tam czas naprawdę płynie inaczej. Jeszcze jedną historię Wam opowiem. Pewnego razu mój młodszy brat wybrał się z kolegą na jakieś łąki, gdzie rosły dzikie czereśnie. Mieli wtedy 8 lat, były wakacje. Niestety długo nie wracali, nikt nie wiedział dokładnie gdzie poszli. Panika w domu, panika we wsi. Dzieci zaginęły. Już prawie rodzice chcieli dzwonić na policję, kiedy zza zakrętu wyłonił się mój brat z kolegą. Uśmiechnięci od ucha do ucha. I na pytanie, czemu wracają tak późno odpowiedzieli zgodnym chórem. Przecież na łące nie ma zegarków!? Oczywista, oczywistość prawda?
 
 

 

Julia Rothman udowadnia w swojej książce, że czas na wsi płynie zupełnie inaczej. To nie zegarki odmierzają czas, a pory roku. A może czas jakoś magicznie się wydłuża, bo chwilami wydaje się, że jest go aż nadto. Dzięki tej książce autorka starała się poznać lepiej życie swojego męża Matta, który wychował się na farmie w stanie Iowa. Autorka swoja wiedzą naprawdę mnie zachwyciła, bo myślałam, że w tych Stanach, to już kompletnie nic nie wiedzą. Książka jest podzielona na siedem rozdziałów, więc łatwo się w niej odnaleźć. Jest to książka, którą dosłownie się pochłania. Przecież nie ma nic przyjemniejszego niż czytanie o czymś, co naprawdę widziałam, a co dla niektórych jest wciąż tajemnicą i wielką zagadką. Bo czy ktoś z Was wie, do czego służy śrutownik, albo jak zbudowany jest kombajn? Albo czym różnią się brony siatkowe od talerzowych? Anatomia farmy to niezwykły przewodnik, który przyciąga prostymi ilustracjami. Autorka w sposób zrozumiały i przystępny objaśnia wiele kwestii. Najbardziej spodobały mi się w książce ilustracje przedstawiające  budowę konia, albo krowy. W książce znajdziemy także mnóstwo porad dotyczących gotowania czy pieczenia. Możecie prześledzić dokładnie, jak porcjować kurczaka, albo na czym polega wypiekanie chleba.
 
 

 

Skarbnica dla wszystkich spragnionych wiedzy. Dla młodych i starszych. Gwarantuję, że kiedy Wasze dzieci zobaczą, jak zbudować tipi z fasoli, to pomyślicie o przeniesieniu na wieś. Polecam czytanie z lupą. Książkę znajdziecie TUTAJ.
 
 
Po chorobach i pobytach w szpitalach w końcu wracam. Umęczona i chyba ze sto razy przeciśnięta przez maszynkę do mięsa. Mam nadzieję, że jeszcze tu zaglądacie. Niebawem konkurs.