Autor:
Agata Królak
Tytuł:
Z działki, z lasu i takie tamRok wydania: 2013
Wydawnictwo: Dwie Siostry
Liczba stron: 192
Czy
ja już pisałam, że jestem mistrzem w robieniu przetworów na zimę? Nie? To się
chwalę, że w piwnicy stoją słoje z malinami, ogórkami, dyniami, gruszkami,
jabłkami, śliwkami i wszystkim, czym można wypchać słoiki. Uwielbiam sięgać po
stare sprawdzone przepisy, takie przepisy z duszą, które opowiadają jakąś
historię. Do dziś pamiętam słodkie bułeczki mojej mamy i racuchy mojej babci,
które układała w zgrabny stosik, a ja z braćmi jak wygłodniałe psy czekaliśmy
na słowo, że smażenie skończone i można zacząć jeść. Babcia nigdy nie dała nam
skubnąć nawet kawałka, dopóki nie skończyła. Muszę przyznać, że i mi takie
zachowane pozostało. Pamiętam tysiące ości, które stanęły mi w gardle, kiedy
zachłannie jadłam ryby złowione przez dziadka. Pamiętam letni wiatr i
chyboczący taboret postawiony na trawie. W końcu na świeżym powietrzu wszystko
lepiej smakuje. Pamiętam jak bardzo bolał mnie brzuch kiedy przejadłam się
białymi porzeczkami. Doskonale pamiętam smak pierwszych czereśni i dźwięk
łamanych gałęzi kiedy wspinało się jak najwyżej, żeby zerwać te największe i
najczerwieńsze. Pamiętam i pamięć tych dni i smaków pielęgnuję w sobie niczym cenny
skarb. Nie oddam ich nikomu.
Agata
Królak utkała z podobnych wspomnień wspaniałą książkę, w której pomidory,
śliwki słoiki grają pierwsze skrzypce. Przywołują wspomnienia sprzed lat.
Pozlepiane, niezapomniane przepisy na banalne i najlepsze smakowitości, które
możemy wyczarować praktycznie ze wszystkiego, nawet z białej części arbuza..
Porzućmy więc myśli o produktach BIO, a wróćmy pamięcią do czasów, kiedy jajka
znajdowało się w sianie, poziomki na leśnej polanie, grzyby w przydomowym lasu,
a agrest rósł na krzewie i nikogo to nie dziwiło. Stare zdjęcia powtykane
pomiędzy przepisy tworzą zgrabną mozaikę z przeszłości. Autorka z niezwykłą
naturalnością opisuje, że w końcu powidła śliwkowe najlepsze na świecie robiła
właśnie jej babcia. Nie wiem z czego to wynika, ale książkę dosłownie chce się
czytać. A czy ktoś przeczytał książkę kucharską w całości i z zapartym tchem? Za
pozwoleniem autorki wchodzimy do jej świata smaków i zapachów, błądzimy po
kartach książki, wertujemy, zaznaczamy, a potem zabieramy się do robienia past
pieczarkowych, miętówek, malinówek i tworzymy kolejne wspomnienia, nasze,
naszych dzieci. Warto.
Polecam!
Tak zwyczajnie od serca.
Pięknie napisałaś o swoich wspomnieniach. Przeczytałam już sobie dwa razy i z łezką w oku przypominam sobie jak robiłam z dziadkiem sok z malin, który codziennie dawał nam do herbaty... Cudna książeczka, o której istnieniu nie miałam pojęcia. Muszę zdobyć koniecznie. Dziękuję:)
OdpowiedzUsuńPierwszy raz zdarzyło mi się wycisnąć łzy :) Dziękuję i polecam oczywiście.
UsuńJeju... pięknie! Też bym chciała być mistrzynią przetworów. Chyba dojrzałam, by wreszcie zacząć próby. Każdego roku sobie obiecywałam, ale teraz jestem zmotywowana, bo mój Krzyś wreszcie polubił dżemy!!! Nadrabia za wszystkie czasy i wyjada słoiki mojej Mamy. Już czekamy na truskawki, a potem śliwki... a mi się marzy jeszcze zamknąć w słoiki pomidory, papryki, bakłażany...
OdpowiedzUsuń