Autor: Judith Schalansky
Ilustracje: Judith Schalansky
Tłumaczenie: Tomasz Ososiński
Tytuł: Atlas wysp odległych
Wydawnictwo: Dwie Siostry
Liczba stron: 144
Pewnego dnia wracam do domu z pracy nieco później niż zwykle, a mój mąż siedzi rozwalony na fotelu i czyta i coś tam mówi do siebie pod nosem. Wymachuje mi jakąś książką pod nosem, coś pokazuje. Rozumiem jedynie pojedyncze słowa: linia brzegowa, wyspa, rzeka, szerokość geograficzna… Krzątam się po mieszkaniu i sprzątam zabawki, zbieram kubki i talerze. Też mruczę pod nosem jakieś brzydkie słowa. Całe szczęście, że mężowi udało się położyć dzieci spać. Tak, zdecydowanie jest to cud, żeby dwójka dzieci spała w tym samym czasie. Chyba, że zbliża się armagedon, który całą siłą uderzy właśnie we mnie? Po paru minutach mąż zdziwiony, że mnie widzi, że już wróciłam oświadcza:
-Wiesz, chyba zostanę tym podróżnikiem. Kupimy ten dom w lesie, który tak bardzo nam się podoba. Ja będę podróżował i pisał książki, a Ty będzie nadal tłumaczyć.
- Dobra. Ale najpierw umyj podłogę w kuchni.
Korzystam z okazji i siadam na fotelu. Biorę do ręki książkę, którą czytał mąż i po kilku chwilach przepadam. Po prostu znikam wśród wód oceanów. Czuję wodę pod stopami. Staram się być cicho i nasłuchuję. Boję się otworzyć oczy. Wyłapuję znajome dźwięki, głosy. Nagle czuje chłód, jest chyba -50 stopni, a ja jadę w jakimś zaprzęgu przed siebie. Powoli otwieram oczy i widzę, że jestem dość dobrze zaopatrzona w niedźwiedzie mięso. Całe szczęście, że zadbałam o dobre jedzonko, bo inaczej mogłabym zginąć wśród tych lodowych gór, które mnie otaczają. Nie wiem gdzie jestem i dokąd zmierzam. Wszędzie jest biało, nie ma nigdzie kwiatów, nie widzę żadnych zwierząt. Nic. Biała karta. Wyspa Rudolfa.
Przenoszę się na wybrzeża oceanu atlantyckiego i zmierzam dalej. Pewnie z podniesioną głową odkrywam lądy, które same mnie do siebie przyciągają, jakby skrywały w sobie jakąś tajemnicę. Może po to tu jestem, żeby je odkrywać? Nagle czuję na nosie lekkie łaskotanie. O! coś spadło z nieba. Nie jest to deszcz, ani śnieg. Podnoszę oczy ku niebu i wszędzie widzę popiół. No tak, w końcu otaczają mnie 44 rdzawe kratery. Jak tu brzydko pachnie. Ku mojemu zdziwieniu nikt tu nie mieszka na stałe. Kable, kolory z wystrzelonych bomb, pociski, rozświetlone niebo. To tutaj zaczyna się wojna o niebo. Wyspa Wniebowstąpienia.
Uciekam stad szybko. Byle jak najdalej. Biegnę przed siebie, a popiół całkowicie zasłania mi świat. Potykam się i wpadam do oceanu. Płynę jak szalona, by po morderczej walce usiąść na lądzie. Wątpię, czy mogę ten ląd nazwać stałym. Może za chwilę zniknie zalany przez wody? Może nawet nie istnieje na żadnej mapie? Może w ogóle go nie ma? Ale ja jestem. Siedzę i łapczywie łapię powietrze. Rozglądam się dookoła, ale nie mogę niczego dojrzeć. Jest tu ciemno, wszystko okryte mrokiem. Skraj skrajów. Zimno i mglisto. To tutaj znajduje się koniec świata. Na pewno. Wiem to. Wyspa Thule.
A myślałam, że w końcu trafie do fantastycznego i romantycznego miejsca. A słysze jedynie jakieś dziwne ujadanie. Nie są to psy, ani ryby, ani koty. Otwieram oczy, po raz kolejny tego dnia, i widzę setki czarno-białych pingwinów. Jejku, nigdy nie widziała tulu pingwinów na raz. Podchodzę do nich, lekko dotykam, a potem siadam wśród traw i obserwuję, jak składają swojej jaja w gęstwinie. Podziwiam ich wygląd, uśmiecham się, by za chwilę podskoczyć niczym szaleniec. Coś chciało mnie ugryźć w palec. O nie! To szczur! Muszę uciekać. Nie chcę tu zostawać. Żegnajcie pingwiny i do zobaczenia za rok. Wyspa Św. Pawła.
Przez wyspę Amsterdam jedynie przechodzę. Ale szybko z niej zmykam, gdyż mężczyźni tu mieszkający jakoś dziwnie się na mnie patrzą. W końcu zawitałam na ląd, w którym żyją jedynie sami mężczyźni. Nie mam ochoty ich poznać, nawet w imię nauki.
Za chwilę przenoszę się na wyspę maleńką, maluteńką niczym dywanik łazienkowy. To tutaj przebywali niewolnicy, którzy uciekli z francuskich statków. Są wolni, jednak ich wolność jest ograniczona do kilometra kwadratowego. Niewolnicy chęci przetrwania. Teraz patrzę na wygaszone ognisko i myślę, że wcale nie chcę takiej wolności i samotności. Wyspa Tromelin.
Wciąż pod stopami czuje wodę… Ale to nie są wody oceanu.
Mąż przewrócił wiadro z wodą.
To nie jest koniec podróży, to dopiero początek.
Kocham Dwie Siostry!!!
Ciekawe i zabawne ;)
OdpowiedzUsuńDzięki:)
UsuńOjej, jak fajnie piszesz o swoich literackich podróżach! Aż chce się samemu chwycić za ster i pożeglować. ;)
OdpowiedzUsuńTo zapraszam,w grupie raźniej. :)
Usuńczekałam na tę recenzję :) od dawna ciekawiła mnie ta pozycja! :) uwielbiam takie historie o małych, odległych punkcikach na mapie... :)
OdpowiedzUsuńTo naprawdę doskonała pozycja. Literacka kartografia,to zdecydowanie mój numer jeden tego roku.
Usuń