Po małych zawirowaniach, złych
humorach, kiepskim samopoczuciu w końcu doszłam do siebie i zwieszony
dotychczas nos podniosłam bardzo wysoko, a co! Nie dam się nikomu i jeśli ktoś
jeszcze powie, coś odnośnie mojej ciąży, to nie ręczę za siebie. Mam tu
oczywiście na myśli wszystkie słowa, które ranią i sprawiają, że zapominam o
tych dobrych i wartościowych. Dość już narzekania. Dziś post około książkowy.
Jak wiecie pracuję nad konkursem
dla Was. Mogę Wam zdradzić, że wśród nagród znajdą się na pewno ciekawe gadżety
z tego sklepu. Tak się składa, że sklep prowadzi moja
przyjaciółka z czasów studenckich. W weekend odwiedzę Poznań (jejku! jadę sama
bez męża i córki), więc na pewno wybiorę coś specjalnego dla Was. A już dziś
zapraszam do przeczytania o pewnym wspaniałym plecaku...
Jeszcze do niedawna moja córka
nie lubiła jakichkolwiek torebeczek i plecaczków. Jednak zauważyłam, że dojrzała w
końcu do tego i zaczyna chodzić ze swoją torebką dosłownie wszędzie. Całe
szczęście, że udało mi się w ostatnim czasie uratować torebkę przed kąpielą.
Ufff! No dobra, ale miałam pisać o plecaku. Powiem szczerze, że to co teraz
producenci wymyślają dla dzieci przechodzi moje najśmielsze wyobrażenia.
Plecaki biedronki, pieski, krówki, motylki, zebry, pszczółki, z uszkami, ze
skrzydłami. Kolory bajkowe. Nie wiedziałam nawet, że istnieje tyle odcieni
szarości i zieleni. Powoli dochodzę do wniosku, że ja już niewiele wiem.
Jeśli ktoś śledzi mojego bloga,
to wie na pewno, że mam słabość do sów. Tak więc plecak, który do nas trafił
musiał mieć coś z sowy. Czy słyszeliście kiedykolwiek o firmie Stephen Joseph?
Firma istnieje w Stanach Zjednoczonych od ponad 30 lat i ma w swojej ofercie
cudowne plecaki-zwierzaki, śniadaniówki, bidony, portfele, a także płaszczyki
przeciwdeszczowe czy rewelacyjne parasolki. Większość produktów znajdziecie
tutaj. Zresztą sklep polecam bardzo serdecznie. Przede
wszystkim ze względu na miłą obsługę, która odpowie na wszystkie wasze pytania.
A asortyment, to po prostu bajka. Sami zobaczcie, pooglądajcie, powzdychajcie i
kupujcie, szalejcie.
Nasz plecak sowa niestety nie
jest odpowiedni dla dwulatka. Zdecydowanie jest za duży dla mojej córki. Polecam go starszym przedszkolakom. Ale
mimo wszystko Ulka z chęcią go nosi i kiedy idzie, to zamiast głowy i pleców
widzę spoglądającą na mnie różową sowę. Tak, nasz plecak jest różowy. I choć
nie przepadam za tym kolorem, to tutaj jakoś mnie nie razi i doskonale się
komponuje z brązowymi i żółtymi elementami. Plecak nie ma żadnych niepotrzebnych
bajerów. Jest prosty i funkcjonalny. Posiada dużą i małą przegródkę. Do dużej
najczęściej chowamy książki (a mamy co chować), kiedy wyruszamy w podróż. W
mniejszej ładujemy krowy, świnki, buty dla lali, kalejdoskop i czasem małe
piłeczki i oczywiście bułki z dżemem. Ale bułki zapakowane są w papier, więc
nic się nie brudzi. Zresztą plecak, jeśli tylko się pobrudzi, to wystarczy
wziąć w łapkę mokrą ściereczkę i zabrudzenia schodzą od razu. Jejku, no tak
gapa ze mnie. Czas na zdjęcie naszego plecaka.
Dokładniej możecie mu się
przyjrzeć tutaj
Teraz mam w planach torebkę z
portfelikiem. A póki co wracam do mieszania dżemu truskawkowego i
czereśniowego. Tak- kobietom w ciąży odbija i kupują 10 kilogramów owoców,
żeby zrobić zdrowe dżemiki.
Ale fajniutki :) ciekawa jestem jako gadżet wybierzesz do konkursu :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam.
Myślę,że kilka,albo i kilkanaście. :) Jak szaleć to szaleć.
UsuńAż chcę się wrócić do przedszkola byleby tylko mieć taki plecak!
OdpowiedzUsuńTosia, w takim razie wracamy :)
UsuńMoja jest nieco starsza i uwielbia wszelkie torebki i plecaczki ^^ Pakuje do nich wszystkie swoje skarby :D
OdpowiedzUsuńNo,tak.A tych skarbów pewnie jest sporo :)
Usuń