czwartek, 18 grudnia 2014

Patrzcie! Ten chłopak nosi stanik!




Autor: Gen-ichiro Yagyu
Tytuł: Piersi
Wydawnictwo: Tako
Liczba stron: 28
Moja ocena: 5/5

 

Prezenty pod choinkę już kupione? Przyznajcie się ile książek tym razem kupiliście dla bliskich? Ja jestem na granicy bankructwa, choć zawsze sobie obiecuję, że prezenty będę kupowała dużo wcześniej. Uwielbiam wręczać prezenty i sprawiać komuś radość. A teraz sobie zobaczcie, jaka książka ostatnio jest u nas na tapecie. Jakiś czas temu pisałam Wam o pierwszej części z tej serii o Strupku. Dziś napiszę kilka słów o Piersiach. Może mało świątecznie, ale nie mogłam się oprzeć. Tym bardziej, że teraz przed świętami chyba na każdym blogu możecie znaleźć propozycje świątecznych książek, albo świątecznych prezentów. Szkoda tylko, że ceny tych prezentów są często nieosiągalne.

 
 
 
 
 
 
 
 
 
 

Piersi każdy z nas ma i jest to oczywista, oczywistość. Piersi mają dziewczynki, mężczyźni, kobiety, chłopcy, a nawet niemowlaki. Po raz kolejny japoński pisarz przedstawia dzieciom w sposób prosty i zrozumiały tajniki ludzkiego ciała. Przecież każdy z nas nie jeden raz zastanawiał się, jak to się dzieje, że kiedy kobieta rodzi dziecko, to karmi je mlekiem ze swoich piersi. Skąd to mleko się tam wzięło? I dlaczego takiego mleka nie mają mężczyźni, przecież bądź co bądź, piersi tez mają. Ba! Czasem nawet mają bardzo duże piersi. Schematycznie przedstawiony przez autora wzrost piersi bardzo mi się spodobał. Kilka kresek i kropek wystarczy. Mam nadzieję, że znajdziecie tą ilustrację w książce. Książka w doskonały sposób opowiada dzieciom, czym jest mleko mamy, z czego się składa. Autor także wyjaśnia, co musi zrobić niemowlak, żeby to mleko wypłynęło z piersi. Oprócz tego, że kobieta karmi swoje maleństwo, to każdy wie, że piersi są takie mięciutkie i można się do nich przytulać. Po około roku, maluchowi już przestaje smakować mleko mamy i zaczyna jeść tak, jak my. Autor nie zapomina także o matkach, które z jakiś powodów nie mogły karmić swoich dzieci.

 

Książka naprawdę warta polecenia w szczególności dla ciekawskich młodych czytelników. Ilustracje może nie do końca są w moim stylu, ale na pewno są bardzo charakterystyczne. Raczej naszkicowane na kolanie. Jednak doskonale wpisują się w wizję tej książki. Czytając wydaje nam się, że po prostu ktoś szybko i dość schematycznie chce nam wyjaśnić ważną rzecz. Ma tyle do powiedzenia, że mknie do przodu i ciągle opowiada i opowiada, aby zaspokoić naszą ciekawość. Polecam i już czekam na kolejny tom z serii Pępek. To będzie zabawa. Książka bierze udział w zabawie Przygody z książką.
 
 

wtorek, 9 grudnia 2014

Pykniesz w klocuchy?

 
-Mamuniu, pykniemy w klocuchy?
-Jasne.
 
 
 
No tak post klockowy już miał się pojawić dawno. I kiedy już powstawał, to nagle  coś stawało mojej wizji na drodze.  A to chore dziecko, a to skumulowane wyjazdy służbowe i wyjazdy na studia w weekendy. Tak, oszalałam  i jeszcze studiuje . Chociaż troszeczkę staram się usprawiedliwić.
 
 
Dziś chciałabym Was zainteresować pewną fantastyczną firmą, która wykonuje cudowności dla dzieci. W ich szalonych głowach zrodził się pomysł, który potrafili zrealizować i to w dodatku własnoręcznie. Pomysł - głowa - wyobraźnia - ręka. No wszystko pięknie się łączy. Od samego początku obróbki drewna, poprzez malowanie, wykonanie opakowania aż do instrukcji  wszystko zrobione jest ręcznie. Powiem szczerze, że zachwyciłam się bardziej tą instrukcją niż klockami. W dzisiejszych czasach przecież prawie w ogóle nie mamy do czynienia z tekstem pisanym prawdziwym długopisem czy piórem. Dla mnie to mistrzostwo. Zresztą zobaczcie sami.
 
 
 
 
 

A o kim mowa? Jejku, jeszcze w tym natłoku spraw mogłabym zapomnieć o podaniu nazwy. Zapraszam Was do odwiedzenia strony Studia HOHO. Ze względu na to, że moja córka uwielbia dziki i wilki (tak to jest jak tata jest leśnikiem), to trafił do nas zestaw Memo-leśne zwierzęta. I niech nie zwiedzie Was nazwa. Wiecie, że oprócz wilka, sowy, sarenki czy dzika w lesie można spotkać także skrzata? Tylko proszę nie mówić, że nie wierzycie w skrzaty! Zresztą sprawa ta została już jakiś czas temu wyjaśniona przez Wydawnictwo Bona, które wydało encyklopedię wiedzy o tych małych stworzeniach. Książka Skrzaty na pewno zachwyci każdego i w dodatku dowiecie się z niej m.in. dokładnej budowy skrzata, ich stosunków z wrogami, wierzeń i innych. U nas każda zabawka musi mieć w sobie pewną moc. Nie może ograniczać naszej wyobraźni. Dokładniej wyobraźni mojej córki. Owszem gramy w memory i lubimy pykać sobie w klocuchy. Musi być spełniona jedna zasada: Adams musi już spać, bo w przeciwnym razie potrafi włożyć na jeden raz 4 klocki do buzi! Ma paszczę pakowną jak kiedyś mój chomik, który za jednym podejściem ładował do pyszczka 100 (STO) ziarenek słonecznika! Gramy więc wieczorami, a jak tylko nam się znudzi, to zaczynamy opowiadać historie mroczne, zabawne, smutne, wesołe o tych dzikach, wilkach, jeżach, ślimakach, lisach, zającach. Układamy sobie wieżę zwierzętową. Nawet bawimy się w ciepło-zimno i chowamy przeważnie dziki w jakieś tajne miejsce. Ubaw mamy zawsze po pachy. A kiedy już poopowiadamy wszystko, to wtedy córka gotuje zupę z jeża, mięso z sarny. Jemy kanapki z sową i z zającem(o te są najpyszniejsze). Zwykłe-niezwykłe klocki wykonane z niezwykłą starannością są dla nas pretekstem do dalszych zabaw. I za to kocham Studio Hoho, że dało nam nie tylko radość odkrywania i poznawania, ale także niegraniczone możliwości wykorzystania tych klocków. To miejsce, w którym chciałabym podziękować i jednocześnie przeprosić (wtajemniczeni ze Studia wiedzą za co). A jeśli nadal nie macie pomysłu na prezent, to zapraszam na stronę i wybierajcie.
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 

poniedziałek, 8 grudnia 2014

Pomagacie? Pomagamy.

Okres przedświąteczny, to czas niezwykły, ale tą magię zabija telewizja i Internet, które podają wciąż smutne historie zwykłych i niezwykłych ludzi. Wciąż zewsząd bombardują nas informacje, komu wysłać sms-a, komu przelać pieniądze na konto, kto potrzebuje protezy, kto rehabilitacji. Codziennie uderza mnie ból i cierpienie, z którym ciężko mi sobie poradzić. Tak to już jest, jak się jest zbytnią optymistką. Chciałabym pomóc wszystkim!!! Marne szanse, wiem. Idealistka, która chyba nie wie jak funkcjonuje  dzisiejszy świat. Świat, w którym rządzą pieniądze.
 
A czy można pomóc komuś nie wydając ani złotówki? Podzielić się czymś ważniejszym niż pieniądze? Oczywiście!!!
 
Po pierwsze możemy oddać krew, o którą coraz trudniej. Warto więc wybrać się do najbliższego punktu Krwiodawstwa w swoim mieście i oddać trochę tej krwi. Czy to nas coś kosztuje? Nie. No może trochę czasu, ale warto go poświęcić na tak szczytny cel. Nigdy nie wiemy, kiedy możemy potrzebować krwi.
 
Po drugie możemy zostać dawcami szpiku. Czy wiecie, że co godzinę jedna osoba w Polsce dowiaduje się, że ma białaczkę? Nasze komórki macierzyste mogą uratować komuś życie. Możemy komuś podarować kolejne uśmiechy dzieci, kolejne święta w przytulnym domu wśród rodziny i znajomych, kolejne wyzwania zawodowe, rodzinne, szczęście i radość życia, już zupełnie nowego, jeszcze bardziej cennego. Możemy komuś dać nadzieję. I choć znalezienie odpowiedniego dawcy jest jak 1 do kilku milionów, to tym bardziej powinniśmy działać. Na świecie zarejestrowanych jest prawie 4 miliony dawców, to niestety jedynie kropla w morzu potrzeb. Wiele osób nigdy nie znajdzie swojego bliźniaka genetycznego. Jednak ja myślę pozytywnie i każdego dnia czekam na telefon z Fundacji. Co trzeba zrobić? Wystarczy, że odwiedzicie stronę Fundacji DKMS i wypełnicie zgłoszenie. Po kilku tygodniach otrzymacie formularz i takie patyczki do pobrania waszej śliny i tyle. A potem tylko czekacie z nadzieją. Nic was to nie kosztuje, bo wszystkie koszty pokrywa Fundacja, ale oczywiście możecie wspomóc finansowo Fundację.
 
Po trzecie możemy oddać swoje włosy. Tutaj raczej aktywne będą kobiety, choć u mnie bracia to wciąż rockendrelowcy, więc wiedzą, co tymi długaśnymi włosami można zrobić. A co można? Obciąć w wybranym salonie fryzjerskim (za darmo!) i przekazać na naturalne peruki. Czyż nie jest to fantastyczna sprawa? Zapraszam was na stronę Fundacji Rak'n'Roll i tam dowiecie się wszystkiego. To jak mamuśki? Oddacie włos?
 
 
Możesz podarować komuś coś cenniejszego niż nowe klocki, książki, auto, pieniądze... Możesz podarować życie, którego nie kupimy za żadne pieniądze.
 
 
A Wy jak pomagacie?
Macie swoje pomysły, które realizujecie?
Robicie coś zupełnie bezinteresownie?
 
Buziaki
A.

niedziela, 7 grudnia 2014

Wyniki,wyniki,wyniki

Tak jak obiecałam ogłaszam wyniki konkursu. Bardzo dziękuję wszystkim za udział. Chętnie nagrodziłabym wszystkich, ale nie zawsze jest możliwe. Chociaż już w mojej głowie kolejne pomysły i zdecydowanie więcej nagród. Dobra, nie trzymam Was w niepewności.

Klocki wygrywa Buba Bajdocja
Lalkę Barbie Anita Kal


Proszę Was o jak najszybsze przesłanie adresów do mnie na e-mail: uam20@wp.pl
Mam nadzieję, że nagrody Wam się spodobają.

Buziaki,
A.

piątek, 5 grudnia 2014

Podróż do Tokio i przypomnienie o konkursie


 
 
Autor: Annelore Parot
Tytuł: Aoki
Wydawnictwo: Format
Liczba stron: 48
Moja ocena: 5/5

 

Już od dawna polowałam na tę książkę, wiedziałam, że jej zawartość mnie zachwyci, że będzie inna niż wszystkie książki. I mój zmysł książkowy mnie nie zawiódł. Jednak kiedy się dowiedziałam, że to jest już druga część z serii Strony Świata, to zaczęłam się zastanawiać, czemu nie mam pierwszej części? A dlatego nie mam, bo nakład Yumi został wyczerpany. Pozostaje mi tylko liczyć, że może będzie kolejne wydanie. O Japonii słyszałam wiele, zawsze z otwartymi oczami oglądałam filmy przyrodnicze i dokumentalne. Niestety póki co jest poza moim zasięgiem. Choć w swoich planach miałam kiedyś studia z japonistyki. To byłby czad! Póki co pozostaje mi jedynie przygotowywanie bento każdego dnia do pracy.  

 

Aoki to mała drewniana laleczka, czyli kokeshi. Pochodzi z dalekiego kraju, jest śliczna i uwielbia ubierać się w kolorowe stroje. Aoki zabierze nas w podróż do Tokio, jednego z największych japońskich miast. Przejedziemy się najszybszym pociągiem na świecie Shinkansen. Przy nim nasz Pendolino, to rzeczywiście pikuś. Yoko, czeka na dworcu na Aoki, ciężko ją rozpoznać wśród tłumu. Czy tez macie czasem takie wrażenie, ze wszyscy Japończycy są bardzo do siebie podobni? Czeka was naprawdę fantastyczna podróż po mieście pełnym niespodzianek, szumu, gwaru, sklepów, ludzi. Ale jeśli już was to znudzi, albo zmęczy to zawsze możecie odpocząć pod drzewem kwitnącej wiśni i napić się zielonej herbaty.
 
Tu obejrzycie filmik:
 

 

A ilustracje i cała oprawa graficzna książki po prostu zachwyca. Już na stronie tytułowej mamy nasza laleczkę, jakby naszytą na okładkę. W środku co chwilę do czegoś zaglądamy, coś otwieramy. Taka ciekawość nami kieruje i co chwilę chcemy jak najszybciej zajrzeć w każde miejsce. Zresztą sami zobaczcie i jeśli tylko się wam spodoba, to kupujcie. A kupicie ja tutaj.
 
Przypominam o konkursie. Wszystkie informacje tutaj

wtorek, 2 grudnia 2014

Konkurs przedświąteczny z klockami


 

Odkąd nasz mały Adams stanął na nogi, córka zaczęła go dopiero wtedy traktować, jako nowego członka rodziny. Nie odstępuje go na krok, ciągle się o niego troszczy, przeciąga, odciąga, pokazuje, zabiera, łaskocze, uśmiecha się, radzi ( mądre te rady, naprawdę). A razem tylko kombinują i czasem przyczepiają się do moich nóg i nie mogę się ruszyć na krok. Nie sądziłam, że tak szybko dojdzie do kłótni i walki o każdą zabawkę. Ba! Co ja piszę, nie tylko o zabawkę, ale o każdą kartkę papieru, kredkę, plastikową łyżeczkę, pusta butelkę, sznurówki od butów. Pewnie niektóre z Was doskonale wiedzą, o czym piszę. Muszą zawsze bawić się jedną i tą samą zabawką. Losie, czy ja to wytrzymam? Będzie ciężko, ale dam radę.

Drewniane, plastikowe, małe, duże, ogromniaste, kolorowe, naturalne, miękkie… klocki. To jest zdecydowanie najciekawsza zabawka moich dzieci. Układamy codziennie ptaki, samoloty, domki, łózka, jeże, kołdry i poduszki (w tym specjalizuje się moja trzyletnia córka). A żeby tego było mało, to jeszcze codziennie gotujemy z tych klocków pyszne obiady, dla małej Julki (w roli małej Julki tylko i wyłącznie babcia, która dodatkowo musi mieć założony śliniaczek). Każde klocki przyjmujemy pod nasz dach. O Lego Duplo nawet nie wspominam, bo te klocki są po prostu w każdym miejscu (wiedza o tym dokładnie bose stopy!!!) Wczoraj w lodówce siedział słoń, zebra i tygrys, umorusani masłem. Ponoć lubią masło. Można się lekko przestraszyć. Niestety córka nie zawsze może budować przy Adasiu, którego głównym zadaniem jest totalne zniszczenie wszystkiego, co powstaje. Budujemy, więc w czasie drzemki młodszego, albo wieczorem.
Bardzo się cieszę, że trafiły do nas kolejne klocki. Jejku, nie spodziewałam się, że będą aż tak fajne. Mam na myśli klocki Jawbones, które przywędrowały na nasz rynek z USA. Klocki konstrukcyjne, które wymagają od dziecka dużego zaangażowania, wyobraźni i precyzji. Czy muszę wspominać, że przy takich właśnie klockach niezwykle rozwija się motoryka naszego malucha, ćwiczy paluszki. Czego chcieć więcej? Według producenta klocki przeznaczone są dla dzieci w wieku 5-6 lat, ale moja 3-letnia córka z pomocą taty jakoś sobie poradziła. Wydaje mi się, że sama jednak chyba nic by nie zbudowała, bo muszę przyznać, że trzeba trochę siły, żeby dobrze połączyć klocki. Całe szczęście, że mamy w domu silnego tatę. A tata potrafi klockami bawić się godzinami. Dla mnie klocki Jawbones są swego rodzaju odskocznią od lego, mam tu na myśli te zestawy bardziej techniczne. Przede wszystkim zestaw kolorystyczny jest trochę inny, ale także sposób składania tych klocków. W zestawie, który posiadam znajduje się 60 klocków, więc może nie ma ich tak dużo, ale naprawdę sporo ciekawych rzeczy można zbudować. Do zestawu dołączona jest instrukcja, według której można zbudować pojazd kosmiczny, psa, robota. Oczywiście można użyć własnej wyobraźni i zaszaleć i stworzyć coś wyjątkowego i niepowtarzalnego. Wszystkie klocki możemy przechowywać w małym, plastikowym pudełku i w razie czego zabrać ze sobą w dowolne miejsce. Zobaczcie sami:
 

 
 

 

A teraz uwaga, uwaga!!! Ogłaszam konkurs, w którym do wygrania będzie zestaw klocków Jawbones (60 elementów) oraz lalka Barbie. Jeszcze nie wiem dokładnie jaka. Nagrody funduje właściciel sklepu FM Kids Co zrobić, żeby wygrać jedną z nagród? Wystarczy zgłosić się w poście poniżej i podać jedną nagrodę, o którą chcecie zawalczyć. Oprócz tego odwiedźcie stronę FM Kids i wybierzcie jedną wymarzoną zabawkę, którą chcielibyście podarować swojemu (nieswojemu) dziecku i podajcie link w komentarzu. Spośród zgłoszeń wybiorę dwóch zwycięzców. Możecie zgłaszać się do 6 grudnia. I już następnego dnia oczekujcie wyników. Pasuje? Powodzenia życzę.

środa, 12 listopada 2014

Dwa w jednym, czyli jak to jest z tym Antonino


 
 
 
Autor: Juan Arjona
Tytuł: Antonino ze snu w sen; Antonino tam i z powrotem
Ilustracje: Lluïsot
Wydawnictwo: Tako
Liczba stron: 28
Moja ocena: 5/5

 

Pamiętacie, jak jakiś czas temu prezentowałam na blogu niewielką książeczkę o przygodach małego człowieka Antonio, który uratował niedźwiedzia? Jeśli nie, to możecie przeszukać mojego bloga lub księgarnię Motyle książkowe i przeczytać. Córka, Antonino pokochała od razu. Zawsze jak mamy do czynienia ze złamaniem, skaleczeniem, bandażem, plasterkiem, to książka staje się jeszcze ważniejsza, jeszcze bardziej wtedy do mojej córki przemawia. Jak my czekałyśmy na kolejne dwie części przygód Antonina! Aż w końcu ten dzień nastał i aż dwie kolejne części znalazły się u nas w domu.  Te książeczki są naprawdę rewelacyjne i mają odpowiedni format, taki torebkowy. Jeśli ktoś zapytałby mnie, co można znaleźć w mojej torebce, to bez wahania odpowiem, że kilka książek. Antonino jest więc zawsze ze mną. Nie jeden raz już pomógł nam umilić czas w przychodni. Jedni w torebkach noszą telefony, a ja zawsze książki, o telefonie często zapominam, że w ogóle go mam. Mój mąż  już nawet do mnie nie dzwoni, bo wie, że nie odbiorę. Szybciej odczytam list wrzucony do skrzynki, taki prawdziwy, na prawdziwej kartce, napisany prawdziwym długopisem niż odbiorę telefon. Chyba nie wpisuję się w dzisiejsze czasy.

















 

Obie części ani trochę nas nie zawiodły, no może nie było nikogo chorego, no ale nie można mieć wszystkiego. Cieszyłam się jak małe dziecko, kiedy zobaczyłam, że pan Antonino zamieszkał ze swoim przyjacielem, Niedźwiedziem, którego uratował w pierwszej części. Odetchnęłam z ulgą, że Niedźwiedź wykaraskał się z tego wszystkiego. Od tego czasu towarzyszy panu Antonino każdego dnia, a co gorsza nawet snach pana Antonino, który z początku w ogóle nie jest z tego zadowolony. W końcu jest to jego sen a Niedźwiedzia. Niech zmyka do swojego snu, i to już! Antonino co rusz zmienia sen. Za każdym razem Niedźwiedź ratuje swojego przyjaciela z opresji, a to znajduje wyjście z labiryntu, a to przyjeżdża wozem strażackim i gasi ogień, ratuje go przed potworem. Koniec końców Antonino w końcu proponuje Niedźwiedziowi, że mogą śnic razem, w końcu razem jest przyjemniej i bezpieczniej. W kolejnej części Antonino tam i z powrotem nasz mały człowieczek musi się trochę nabiegać. A po co tak lata w tę i z powrotem? No wszystko po to, żeby nakarmić Niedźwiedzia. Leci więc wydoić kozę, nazbierać świeżego miodu, złowić ryby. I lata tak cały dzień, by zaspokoić głód przyjaciela.

 

O przyjaźni. Powiedziałabym, że właśnie o tym są te książeczki. Ale o takiej przyjaźni prawdziwej, o poświęceniu dla drugiego bez względu na wszystko. Jednak może czasem trzeba w tym pospiechu się zatrzymać i zrobić coś tylko dla siebie? Może jednak chęć pomocy dla wszystkich, którą okazuje względem wszystkich Antonino w końcu zacznie go męczyć. Może pewnego dnia, to on będzie potrzebował pomocy? Ilustracje znakomite, zdecydowanie więcej mówią niż słowa, które są tutaj okrojone do minimum. Uwielbiam tego typu minimalizm. Jeśli macie ochotę na przyjaźń z Antonino to zachęcam.

 

Książki kupicie sobie tutaj.

Wpis ten bierze udział w wyzwaniu Przygody z książką.



piątek, 7 listopada 2014

Strachy na lachy


 
 
 
 
 
 
Autor: Amanda Noll
Ilustracje: Howard McWilliam
Tytuł: Potrzebuję mojego potwora
Wydawnictwo: CzyTam
Liczba stron: 32
Moja ocena: 5/5

 

 

Kiedy od pewnej wspaniałej osoby z księgarni Motyle książkowe usłyszałam o nowym wydawnictwie CzyTam, to bardzo się ucieszyłam. Oczekiwałam naprawdę czegoś innego, świeżego, prawdziwie dziecięcego. Wydawnictwo zadebiutowało na rynku wydawniczym w 2013 roku książką obrazkową dla najmłodszych, o której niebawem też Wam napiszę. Mają w swoich planach wydawniczych nawet komiksy. Będzie się działo!

 

-mamooooooooooooooo,a Kopa Ręka ma buzię?

-hm… chyba tak.

- a ma nos i oczy?

- hm… nie wiem, ale chyba tak

- i śmierdzi mu z buzi, bo nie ma zębów?

- wiem, że nie myje zębów

- a dziś będzie spał pod moim łóżkiem razem z dzikami i wilkami?

- nie ma sprawy

 

Chyba każdy z nas ma jakiegoś swojego potwora. Nasz nazywa się Kpa Ręka. Jego imię ma dość rozbudowana historię, więc może następnym razem o niej napiszę. Kopa Ręka codziennie z nami śpi. Chociaż czasem siedzi na balkonie i ostrzy swoje długie pazury. Czasem zapuka w szybę albo poskrobie w łóżko. Wtedy jest tak fajnie się bać i kiedy nasz strach jest pod ręką, to jest bezpiecznie. Moja córka podobnie jak Ignaś, bohater książki, ma problemy z zasypianiem. Początkowo usypianie Ulki trwało godzinami, dosłownie. Czytanie, rozmowy, sto kanapek, picie, sikanie, bajki o sikających wróżach. Z naszym strachem śpi nam się lepiej, bo wiemy, że on ciągle jest przy nas. A co by się stało, gdyby któregoś dnia zniknął? Pewnego dnia Ignaś zastaje pod swoim łóżkiem karteczkę, że jego potwór wybrał się na ryby i wróci za tydzień. Jak to? A co z Ignasiem? Jak ma w takich warunkach zasnąć? W nocy kiedy leżała już łóżku zaczęły go odwiedzać inne potwory. Niektóre były naprawdę okropne. Jednak nikt nie spełniał wymagań małego chłopca. Po prostu żaden potwór nie był tak straszny jak jego przyjaciel Gab. Czy mały Ignaś w końcu zaśnie? Przeczytajcie.
 
 







 

 

Wymagania Ignasia są naprawdę konkretne, nawet potwory same w końcu rezygnują. W końcu nie tak łatwo zastąpić najlepszego przyjaciela. Niesamowita książka, która ani trochę nie przeraża. Wręcz przeciwnie, oswaja dzieci ze potworami i strachami. Ilustracje jak dla mnie genialne, takie wyraziste i mimo wszystko trochę mroczne, ale nie przerażające. Doskonałe połączenie tekstu i ilustracji. Ciekawa jestem kolejnych propozycji wydawnictwa.


Po książkę zapraszam oczywiście tutaj.

 

PS. Dziś córka zaniosła do przedszkola książkę. Jeśli pani Dyrektor nie wyrzuci mojej  Ulki z przedszkola, to będzie cud. Wzięła książkę, Pieluszka Maksa i niosła ją całą drogę otwartą na stronie, w której Maks sika. Widać siusiaka, widać pupę…. normalnie pornografia w przedszkolu. Ale jak mogłam zabronić zabrania jej tej książki?
 
PS. Wszyscy, którzy brali udział w moim konkursie. Nagrody wysyłam dzisiaj pop południu. Przepraszam za opóźnienia.
 
PS. Jejku, jejku mamuśki kolejny konkurs się szykuje. Tym razem oprócz książek będzie można wygrać jakieś fajne zabawki. Póki, co możecie popatrzeć na stronę i powzdychać do tych ulubionych.
Zapraszam na Wymarzone zabawki.

niedziela, 2 listopada 2014

I znowu świnkowe opowieści




Autor: Barbro Lindgren
Ilustracje: Olof Landström
Tłumaczenie: Katarzyna Skalska
Tytuł: Ładnie, Bolusiu!
Wydawnictwo: Zakamarki
Miejsce i rok wydania: Poznań 2014
Wiek: 0+
Liczba stron: 28
Moja ocena: 5/5

 

 

I po raz kolejny Boluś nas zaatakował. Tym razem nasz mały prosiaczek znajdzie się w trudnej sytuacji i będzie musiał zmierzyć się z nie byle kim, a z nowym, małym, tyciuńkim braciszkiem. Wszyscy rodzice wiedzą, że pojawienie się kolejnego członka rodziny, to przeżycie dla wszystkich, szczególnie dla dzieci. Jak z całą sytuacja poradzi sobie Bolek? Czytajcie.

 

Barbro Lindgren po raz kolejny zabiera nas do świnkowego świata, który wygląda zupełnie, jak nasz, ten ludzki. Aż trudno uwierzyć, prawda? Kiedy mama przedstawia Bolusiowi młodszego braciszka, ten o dziwo, nawet się cieszy. Przecież bycie starszym bratem może być nawet ciekawe. W teorii wszystko wydaje się proste. Jednak kiedy bolusiowy braciszek ryczy przez cały dzień, to sytuacja wcale nie jest już tak sielankowa. Mam kupuje maluśkiemu synkowi nowy smoczek. No jak to, a dlaczego ta kochająca mama nie kupiła smoczka dla Bolusia? Otóż, mama ze spokojem wyjaśnia synkowi, że jest już za duży na smoczek, że wcale go nie potrzebuje. Ale jak? Dlaczego? Boluś też chce taki smoczek! Chce i już! A jak chce, to postanawia go zdobyć. Zabiera braciszka na podwórko, ale natychmiast wyrywa mu smoczek i... ucieka. Zostawia jednak przy maluchu swojego Chrumtaska, przytulankę. I jak myślicie, co dalej z Bolkiem? Nie obejdzie się bez kłopotów i obitych ryjków. Tak, dobrze przeczytaliście. Dokładnie takie słowa są użyte w książce. Czy Boluś zrozumie, że rzeczywiście jest już za duży na smoczek? Ale najpierw musi przeżyć chwile grozy, by wszystko poukładać sobie w tej małej główce i zrozumieć.
 
 




 

 

Ilustracje znowu mnie rozczulają. Chwilami są takie rzeczywiste, aż chciałoby się wskoczyć do książki i wziąć na ręce Bolusia. Rezolutny Boluś na pewno stanie się waszym najlepszym kompanem zaufajcie mi. Polecam.


PS. Nie dość, że ze sporym opóźnieniem, to po raz kolejny całkiem inna książka, niż ta, którą Wam obiecuję od jakiegoś czasu. Niestety choroby dzieci, szpitale, brak czasu i inne pilniejsze tłumaczenia wciąż mi na to nie pozwalają. Zdradzę tylko, że trwają rozmowy z pewnym Wydawnictwem, które może wyda książkę, którą tłumaczę. Ale już ciiiiiiiiiiiii.


Kolejna książka, która bierze udział w wyzwaniu Przygody z książką



czwartek, 23 października 2014

Z tymi prosiakami, róznie bywa







Autor: Barbro Lindgren
Ilustracje: Olof Landström
Tłumaczenie: Katarzyna Skalska
Tytuł: Ależ, Bolusiu!
Wydawnictwo: Zakamarki
Miejsce i rok wydania: Poznań 2014
Wiek: 0+
Liczba stron: 28
Moja ocena: 5/5

 

 

Wiedziałam, że Zakamarki szykują jakąś bombę, która zaskoczy czytelnika. Dziecięcy rynek wydawniczy potrzebował małego, charyzmatycznego i odważnego bohatera, który uosabia nie tylko dobre cechy, ale także te złe. Poznajcie prosiaczka Bolusia, od którego możecie nauczyć się naprawdę wiele. Choć czasem zachowuje się niesfornie. Zapewniam wszystkich, że trylogia opowiadająca o bolusiowych perypetiach was zainteresuje. Warto jeszcze wspomnieć, że autorka Barbro Lindgren jest tegoroczną laureatką nagrody im. Astrid Lindgren. Warto więc poświęcić chwilkę i zobaczyć, co nam zgotowała.

 

Boluś to mały prosiaczek, któremu wydaje się, że już wiele wie o życiu. Potrafi się zbuntować, jak niejeden dwu czy trzylatek. Charyzmy i takiej dziecięcej buty zdecydowanie mu nie brakuje. Ba! Potrafi się nawet nieźle wkurzyć. Pewnego dnia mama Bolusia po prostu nie ma dla niego czasu, bo ciągle chodzi i sprząta. Przekłada bolusiowe patyki i ziemniaki. I ciągle pod nosem mówi: Ależ, Bolusiu! A bolusiowa cierpliwość jest kiepska, naprawdę kiepska, więc kiedy mama oświadcza, że musi go wykąpać i przy okazji wyprać jego przytulankę Chrumtaska, to nie wytrzymuje. Zgarnia Chrumtaska pod pachę i wybiega z domu. Ucieka, jak najdalej od domu. Pewnie zastanawiacie się, jak mały Boluś poradzi sobie poza bezpiecznym azylem, jakim był dom. No, trzeba przyznać, że sytuacja wcale nie będzie łatwa. Chwilami nawet niebezpieczna i tragiczna. Jednak jak się zakończy cała historia, tego nie mogę wam zdradzić. Zapoznajcie się sami z Bolusiem. Mam nadzieję, że pokochacie tego małego psotnika, tak jak ja.
 
 
 
 
 

 

Przygody o Bolusiu zachwycają przede wszystkim znakomitymi ilustracjami. Ilustracja przedstawiająca świnie, które siedzą w domach przed swoimi komputerami rozwala mnie na łopatki, a potem troszkę zasmuca. Żadna z tych świń nie widzi błąkającego się Bolusia, bo każda zajęta jest własnymi sprawami. Ilustracje dopowiadają, chwilami mówią więcej niż teks, który jak to w książce obrazkowej, jest mocno okrojony. Jeśli już przeczytaliście tę recenzję, to natychmiast odejdźcie od komputerów. Już, sio! I przeczytajcie dziecku książkę. Pozdrawiam.

środa, 22 października 2014

KTO Z POZNANIA?PROŚBA

Zaraz chyba oszaleję!
Jak zwykle mam pecha w Poznaniu jakieś targi, a ja potrzebuję noclegu z 25 na 26 października.
Czy może jest wśród Was ktoś, kto by mógł mnie przygarnąć?
ładnie się uśmiecham do monitora :)

piątek, 17 października 2014

WYNIKI!!!!JUŻ SĄ!!!!!

W końcu są wyniki. Przepraszam Was bardzo za takie przeciąganie tego wszystkiego w czasie. W związku z tym spośród wszystkich osób biorących udział w konkursie rozlosowałam dodatkową nagrodę, którą jest książka Słodkie abecadło. Wszystkie wygrane osoby proszę o napisanie do mnie e-maila uam20@wp.pl i proszę podać swój adres do wysyłki i tytuł wygranej książki, bo jeszcze coś pomylę i będzie nieciekawie.
 
Maryna wędruje do Katarzyny
Turlututu. A kuku to ja!- Magdalena
Złote koniki- Ania R.
Co ty mówisz?...- Karolina
Tymek, magik czy Anielinek?- Aeljot
Balbinka pechowa anielinka- Hania B.
Duda i wielka przygoda- Agnieszka St.
 
i nagrodę specjalną Słodkie abecadło, wyd. Dwie Siostry
 
 
 
otrzymuje mamajanka
 
Aaaaa i jeszcze jedno. Podajcie wiek i płeć swoich dzieci, żeby wszystko było jasne. Oprócz książek w paczce znajdziecie  jeszcze cuda różnorakie. Ale o tym już ciiiiiii. Z góry przepraszam, ale wysyłki książek dokonam najprawdopodobniej dopiero po 26 października. Długi czas oczekiwania jest związany z pewnymi prezencikami, które zdobędę jedynie w Poznaniu, do którego jadę na pierwszy zjazd ( jejunciu dziwnie być znowu studentką) :)
 
Gratuluję zwycięzcom i żałuję, że nie mogłam nagrodzić wszystkich. Ale niebawem pewnie znowu zorganizuję konkurs, więc bądźcie czujni. Era konkursowa nadciąga!
 
 
 
 
 

środa, 15 października 2014

O malarzu, o nie-spaniu i o tym co powinno być


 
 
 
Wiem, że czekacie dzielnie i wytrwale na wyniki konkursu.
Wiem, że miałam wczoraj zaprezentować kolejną książkę w ramach projektu Przygody z książką.
Wiem, że czekaliście na czeską książkę o niedźwiedziu.
Ale...
Ostatnio śpię jedynie w drodze do pracy, czyli jakieś 20 minut na dobę.
Moje małe drugie dziecko nie sypia zbyt dobrze i w dodatku budzi to pierwsze dziecko(wciąż liczę, że to zęby, ale z tyłu głowy wciąż kołacze się myśl, że jednak nie, że może lekarze mieli rację...)
A żeby było weselej i żebym całkowicie już przestała sypiać, to zapisałam się na studia podyplomowe w... Poznaniu. Nie ma to jak dojazdy ze Szczecina.
W razie czego jeśli ktoś z Was jest z Poznania, to bardzo chętnie się spotkam na kawę, lody i niezaliczoną ilość ciast i ciasteczek, no i książek oczywiście.
 
To tyle tytułem wytłumaczenia i usprawiedliwienia się.
 
Postaram się w tym tygodniu odpowiedzieć na wszystkie Wasze wiadomości.
 
Poczekacie jeszcze chwilę na wyniki? Nie uciekajcie!
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
Autor: Janusz Stanny
Ilustracje: Janusz Stanny
Tytuł: O malarzu rudym, jak cegła.
Wydawnictwo: Wytwórnia
Rok wydania: 2013
Wydanie: III
Wiek: 3+
Liczba stron: 44
Moja ocena: 5/5

 

Naprawdę trudno uwierzyć, że książka Janusza Stannego powstała ponad pięćdziesiąt lat temu. Wciąż jestem w szoku, że można stworzyć i zilustrować książkę, która nie poddaje się nowym czasom i rynkowi wydawniczemu, który chwilami jest bezlitosny. I oczywiście wielkie brawa dla wydawnictwa, które zechciało po raz kolejny wznowić wydanie. Jak najbardziej słuszna decyzja. Wstyd się przyznać, ale z czasów dzieciństwa zupełnie nie pamiętam tej książki. Widocznie u mnie we wsi, w której mieszkałam, nikt jej nie miał. Szkoda, że dopiero w czasach liceum na nią natrafiłam. I pamiętam, że od razu mnie porwała.




 
 
 
 

 

To historia prosta, jak budowa cepa. Choć z tą budową cepa wcale nie jest tak łatwo! Proste i nieskomplikowane historie trafiają do mnie najbardziej. Jeśli tylko zostają doskonale zilustrowane i okraszone wyśmienitym żartem. I kiedy na początku poznajemy malarza, od razu chcemy z nim zostać, bo on jest magiczny(tak, powiedziałaby moja córka). Ma w sobie pewna tajemnicę, w końcu potrafi wymalować wszystko, o czym tylko pomyśli. Czyż to nie jest cudowne? Od razu przypomniała mi się bajka Zaczarowany ołówek, w której mała dziewczynka w pośpiechu wyrysowywała np. na murze tunele, auta, balony, groźne psy, by tylko nie zostać porwaną przez złych ludzi. I tak wędrujemy z malarzem i podziwiamy i czekamy, co tym razem wyczaruje, co wymaluje. A potrafi namalować wszystko i złotego kanarka, pelerynę, łóżko, dym z komina. Jednak potrafi zrobić coś lepszego, potrafi wyczarować dziecięce sny... Mam nadzieję, że wyczaruje je także dla was.
 
 
 

 

Jest to jedna z trzech autorskich książek Janusza Stannego. Niezwykle poetycka i mądra w swej prostocie. Na niepogodę i na poprawę humoru malarz potrafi wyczarować radość. Nie poddaje się i działa, w ciągłym ruchu tworzy. Polecam, przeczytajcie jak najszybciej.
 
 
Kolejna książka, która bierze udział w wyzwaniu Przygody z książką.
 
 

piątek, 10 października 2014

Wyniki konkursu

..... ups,niestety jeszcze nie ma wyników. Wiem, że czekacie z niecierpliwością. Ale wiecie, że ja jestem za dobra i wymyślam i kombinuję jakby tu zrobić, żeby każdy coś wygrał :) Wyniki powinny się pojawić w weekend.
 
Przez ostatni tydzień walczyliśmy z jelitówką, która zaatakowała całą rodzinę. Możecie sobie jedynie wyobrazić ciągłą walkę o miski i miejsce w toalecie.
 
Pozdrawiam
 

środa, 1 października 2014

Pieniek, i tyle starczy.


 
 
 
Ilustracje: Åshild Kanstad Johnsen
Tłumaczenie: Milena Skoczko
Tytuł: Pieniek otwiera muzeum
Wydawnictwo: Dwie Siostry
Liczba stron: 32
Wiek: 3+
Moja ocena: 5/5

 

 

To jest zdecydowanie książka o mnie. O tak, muszę przyznać przed światem, że jestem maniakalnym zbieraczem wszystkiego co potrzebne i niepotrzebne. Jakby nie patrzeć brakuje tutaj logiki. A czy jakaś logika powinna istnieć? Zapytacie, co takiego zbieram? Hmmm, jasne jak słońce, że zbieram książki wszelkie stare, nowe, dla dzieci, dla wielkich, pisane po czesku i po łacinie(to moje ulubione). Oprócz tego dorzucam jeszcze do tych stosów książek kolorowe długopisy, karteczki, czapeczki od żołędzi (to jest głupie, wiem), pocztówki, ale tylko takie zapisane, kwiaty koniczyny, ptasie pióra, kolczyki, kubki w kropki i jeszcze wiele innych, o których już wstyd mi pisać. Tak to ze mną już jest i nawet mąż nie może tego ze mnie wyplenić. Jestem maniakalnym zbieraczem.

 

Pieńka polubiłam od razu. Już sam jego wygląd wywołał na mojej twarzopaszczy uśmiech. Pieniek to po prostu pień drzewa. I nic w tym dziwnego. Moja córka cały czas twierdzi, że Pieniek ma na sobie jedynie kostium, bo idzie na bal. Ostatnio u nas dużo rozmawiamy o balu świątecznym. Póki co jesteśmy na etapie, że córka będzie przebrana za… bandaża (czyt. bażanta). Rodzice ambitni, więc sami zabieramy się za zrobienie stroju. Wróćmy do Pieńka.
 
 
 
 
 
 
 
Sympatyczny drewniaczek uwielbia spacery, ma mnóstwo przyjaciół i czasem jak każdy z nas, małe problemy. We wtorki zawsze chodzi na spacery i zbiera wszystko, co tylko uda mu się znaleźć. A sami wiemy, że w lesie można znaleźć prawdziwe skarby, cuda wręcz. Pieniek więc chodzi po tym lesie i zbiera, zbiera i zbiera. A kiedy wraca do domu to wykłada te wszystkie swoje skarby na podłogę. Czego tam nie ma? Parasolki, młotki, dzbanki, widelce, okulary, miotły, liście, kije proste, kije krzywe, koła, szufladki, kapelusze, wachlarze, lampki, szyszki, kasztany, rury, krawaty, muszki, korale, puszki, zegarki, linijki, rękawiczki, guziki, ramki na zdjęcia, wiosła… Mnóstwo przedmiotów małych i dużych, giętkich, twardych. Pieniek to mądrala i mnóstwo wie. Kiedy tak przygląda się tym swoim skarbom, jednocześnie otwiera mądre książki, w których odnajduje nazwy znalezionych przedmiotów. To taka magiczna książka, w której jest mnóstwo obrazków, książka w której jest wszystko. Chcę taką książkę! Pieniek ma w domu mnóstwo regałów (to tak jak ja), więc segreguje swoje przedmioty i wkłada do pudełek, których jest jeszcze więcej niż regałów. Ale pewnego dnia okazuje, że w tych setkach pudeł nie ma już miejsca. Nic. Nigdzie niczego już nie da się wcisnąć. I co tu teraz zrobić? W trudnej sytuacji Pieniek zawsze dzwoni do swojej babci. Wiadomo, że babcia zawsze pomoże rozwiązać każdy problem. A jak dojdzie do tego, że Pieniek otworzy muzeum? Nie zdradzę. Musicie sami przeczytać.
 
 

















 

 

Cudowna pozycja w sam raz dla rodziny leśników, czyli dla nas. Utrzymana w tonacji szaro-zielonej tworzy interesujący obraz. Pełno tutaj szczegółów, szczególików. Możemy sobie tak przeglądać i przeglądać. Polecam.

 

Biorę udział w wyzwaniu Przygody z książką. Co dwa tygodnie specjalne wpisy książkowe. Wiem,  że nie muszę nikogo namawiać, bo przecież czytacie swoim dzieciom. Ale w razie czego stoję na straży. Pomyślałam, że w ramach projektu napiszę o czeskich książkach dla dzieci. Już niebawem dowiecie się wszystkiego o czeskich pszczołach, ulach i miodach.
 
Więcej tutaj