czwartek, 29 maja 2014

O Ziuzi... i tyle


 
 
 
 
 
Autor: Malina Prześluga
Ilustracje: Robert Romanowicz
Tytuł: Ziuzia
Wydawnictwo: Tashka
Liczba stron: 64

 

Uwielbiam niesforne dziewczynki, pomysłowe z wyobraźnią. Czasami wydaje mi się, że dzieci coraz częściej pozbawione są właśnie wyobraźni, która przecież powinna napędzać każdy dzień. Pamiętam czasy kiedy byłam małą dziewczynką i miałam wymyślonego przyjaciela. Teraz bawię się ze swoją córką w udawanie. Dziś jestem mamą Gabrysi, córka jest Michałem a nasz tata jest tatą Oskara. Taka nasza dziwaczna zabawa. Przez chwilę jesteśmy kimś innym, zachowujemy się trochę inaczej w zależności od roli, którą odgrywamy. Moja córka śpi od kilku dni ze świecącym mieczem, który obroni ją w nocy przed… dzikami. O tych dzikach to musiałabym osobny post napisać. Poznajcie Ziuzię, która śpi z papierkiem po batoniku kokosowym (choć nie cierpi kokosów!) lub z marchewką. W jej świecie możecie poczuć się trochę obco, jeśli będzie chcieli wszystko zrozumieć. Nie da się przeczytać tej książki bez wyobraźni i fantazji. Jeśli jesteście gotowi to zapraszam.







 

W książce znajdziecie kilka odrębnych opowiadań o małej dziewczynce Ziuzi jej mamie zwanej Muchą, tacie, któremu dopiero w jednym z rozdziałów Ziuzia nada nowe imię; o siostrze, królewiczu kalafiorze, gadającej marchewce, Kartach Mocy. O wszystkim ważnym i mniej ważnym, o wymyślonym i wyśnionym, o prawdziwym, zmyślonym, postrzelonym. Ziuzia to dziewczynka, której wyobraźnia płata nieraz niezłe dziwy. Pewnej nocy na przykład zabrała do łóżka marchewkę i kiedy narysowała jej oczy, marchewka ożyła i zachęciła Ziuzię, żeby wybrały się do Królestwa Grochu i Kapusty. A w jakim celu? Ziuzia miała poślubić królewicza Kalafiora. Zizui jednak ten pomysł ani trochę się nie spodobał, przecież wszystkie chłopaki są głupie i nie używają chusteczek do nosa. Jak myślicie, czy Ziuzia wyjdzie za królewicza? Innym razem zobaczycie, jak Ziuzia bardzo stresuje się przed pierwszymi lekcjami w prawdziwej szkole. Jednak żeby trochę się uspokoić rysuje Karty Mocy m.in. Kartę Przyklejających Wszystko Smarków Z Nosa. No, tak nigdy nie wiemy co może przydać się w szkole. Zizuia nawet próbowała przejść przez szafę do Narnii, ale jak na złość akurat było zamknięte. I jak tu iść do szkoły kiedy starsza siostra straszy, że jeśli nie zje się całego obiadu, to pani włoży go luzem do plecaka. Najgorsze, że trzeba będzie zjeść ten obiad razem z cyferkami i literkami. O nie! Zapomniałam, że  te literki robią się coraz większe i większe i wskakują do głowy przez… nos. I jak tu iść do szkoły? Nie dziwię się Ziuzi, że trochę się bała. A jak wszystko się skończy? Przeczytajcie. Ziuzia będzie miała też depresję, zakocha się w chłopaku, choć wie, że wszyscy śmierdzą i nie używają chusteczek do nosa; będzie latała na swoim łóżku, odkryje straszną prawdę o swojej siostrze. Zrobi ze stanika huśtawkę dla lalek, znajdzie Deszczowego, choć chciała pogadać tylko z robakami. I o tym po co ciągle mówić kurde. No, kurde, naprawdę fajna książka.
 
 
 

 

Zachęcam was bardzo do sięgnięcia po tę książkę, bo naprawdę warto. Pełno w niej uczuć, magii, radości, trochę smutku, prawdziwości i naturalności. Dawno nie czułam się tak swobodnie podczas czytania książki. Malina Prześluga pokazała, że nie ma żadnych ograniczeń, żadnych barier kiedy pisze się dla dzieci. Tutaj jest miejsce na wszystko. Doskonałym uzupełnieniem treści są ilustracje Roberta Romanowicza, który na kartach książki szaleje, daje się ponieść własnej fantazji. I wychodzi mu to świetnie. Do tego duży format książki, który sprawia że Ziuzia to prawdziwa księga. Nie dziwię się ani trochę, że otrzymała nagrodę Książki Roku 2013. No, kurde, nie dziwię się!

Książkę znajdziecie TU.

Moja Francja, Twoja Francja, Ich Francja, czyli jaka jest naprawdę.





Autor: Patrycja Todo
Tytuł: Moja Francja jaka jest naprawdę?
Wydawnictwo: Feeria
Liczba stron: 304

 

Ma 35 lat, męża Francuza hiszpańskiego pochodzenia i dwóch synów. Mieszka niedaleko Lyonu, do którego dotarła po wielu trudach i podróżach po całym świecie. Patrycja Todo, to kobieta wulkan, pisarka, fotograficzka, poliglotka, blogerka. Jej blog, na który serdecznie Was zapraszam, to kopalnia wiedzy, informacji, ciekawostek o Francji i Francuzach, których nie znajdziecie w przewodnikach. Po wielu latach prowadzenia bloga w kocu światło dzienne ujrzała jej pierwsza książka, która jak autorka ostrzega, nie jest skrótem jej blogowych wpisów. Świeże i trzeźwe spostrzeżenia Polki, która wychowuje synów w wielokulturowej rodzinie i każdego dnia toczy walkę z codziennością, która nie zawsze jest taka fantastyczna jak to sobie wyobrażamy. No bo z czym kojarzy nam się Francja? Oczywiście przede wszystkim ze słyną wieżą, a Paryż to miasto nadzwyczaj romantyczne, język francuski, to język miłości. A oprócz tego Francja to długie bagietki, na które ponoć istnieje dokłada receptura i jeśli ktoś we Francji jej nie przestrzega, to jego wypiek nie może się nazywać bagietką.

 

Powiem szczerze, że lektura książki trochę zmieniła moje wyobrażenie o Francji. Chociaż powinnam się domyślić, że w każdym miejscu na ziemi są ludzie obłudni i zapatrzeni w siebie. Wiedzieliście, że w bogatych dzielnicach nie ma wspólnych placów zabaw. Taki  plac zabaw każdy ma na swoim podwórku. Dzieci autorki nie mogły tego zrozumieć, bo bardzo chciały bawić się z rówieśnikami. Patrycja Todo znalazła wyjście i wyszukała w oddalonej dzielnicy miasta plac zabaw. Typowy plac na przedmieściach, kobiety w chustach i nieprzyjemne spojrzenia. Nowy świat wciąż buduje wieżę Babel. Wiele miejsca w swojej książce autorka poświęca Francuzkom, które wydają mnóstwo pieniędzy na droga bieliznę, ubrania. W końcu we Francji odbywa się mnóstwo pokazów mody, często mówimy Francja-elegancja i wydaje nam się, że Francuzki chodzą po ulicach ubrane w te przezroczyste niby-sukienki. Jednak rzeczywistość jest zupełnie banalna. Autorka twierdzi, że Francuzki zatraciły swoją szykowność. Chodzą w byle jakich ubraniach, butach  na płaskich obcasach. Naprawdę bez rewelacji.

 

Moja Francja to podróż trochę sentymentalna, odarta z uwielbienia i wynoszenia na piedestał. To luźna opowieść o kraju, w którym wciąż się wydaje, że to mężczyzna rządzi w związku, że to kobieta jest winna gwałtu, że oszczędność to cel życia. Francuzi są do ego stopnia oszczędni, że temperatura w ich mieszkaniach wynosi około 16-17 stopni. Napisana prostym językiem, zabarwiona ciętymi spostrzeżeniami, to historia przede wszystkim o poszukiwaniu własnej tożsamości, własnego ja. Książka opatrzona jest także znakomitymi ilustracjami. Szkoda jednak, że jest ich tak mało. Polecam na letnie wieczory.
 
Za książkę dziękuję bardzo portalowi Regał nowości.
 
 
 
 
 
 

środa, 14 maja 2014

Kto i kiedy, czyli jak to naprawdę było?







Autor: Marta Dzienkiewicz
Ilustracje: Joanna Rzezak, Piotr Karski
Tytuł: Pionierzy, czyli poczet niewiarygodnie pracowitych Polaków.
Wydawnictwo: Dwie Siostry
Liczba stron: 112

 

To dopiero jest znakomita książka. Doskonała dla młodego czytelnika, jak i dla tego starszego. U mnie mąż porywa takie książki do miejsca, do którego król chodził piechotą, i czyta. I to mnie przeraża! Nie chodzi o to, że czyta, tylko że czyta… godzinami. Łazienka zajęta, a pukanie i prośby kończą się słowami: jeszcze tylko chwilkę; wiesz, naprawdę świetną książkę kupiłaś; nie, no on się znają na książkach, wiedzą co wydać, myślałem, że takie wydawnictwa wymarły. Książką, którą można odkrywać powolutku i ze stoickim spokojem lub szaleć strona po stronie, przeskakiwać rozdziały. Czytać i chłonąć. Uwielbiam książki, które, tak jak ta, zmuszają do dalszych poszukiwań i uświadamiają, że wcale tak dużo nie wiem, że się myliłam. O wielkich Polakach, pionierach, odważnie idących naprzód ich słabościach i talentach i ryzyku jakie musieli podejmować. O  tym w wielkim skrócie jest ta książka. Zapraszam do lektury.
 
 
 

 

W pierwszej kolejności moją uwagę przykuły ilustracje, które są dość charakterystyczne i nawiązują do starej techniki drzeworytu. Przez co cała książka staje się lekko archaiczna, taka w starym stylu. A co znajdziemy w środku? Całe mnóstwo informacji o znanych i tych mniej znanych odkrywcach. Od czasów młodości uczyliśmy się w szkole, że Amerykę odkrył Kolumb. A tu proszę, dowiaduję się że jednak tą złotą Amerykę być może odkrył wcześniej Jan z Kolna. I nie było w tym nic zaskakującego, bo w końcu historia świata i odkryć nie do końca jest zbadana. Ale istnieją przesłanki, że Jan z Kolna mógł w ogóle nie istnieć! Znajdziecie wiele informacji o Heweliuszu, największym astronomie, który w dodatku uruchomił największe obserwatorium astronomiczne. Pewnie się zastanawiacie skąd wziął na to wszystko pieniądze? Otóż, Heweliusz był dość bogaty, bo posiadał dwa browary i otrzymywał wsparcie finansowe od królów Polski i Francji. Wiedział jak się ustawić w życiu. A wiecie kto zbudował słynną kolej transandyjską, która wiedzie przez 63 tunele i 30 mostów? A kto wynalazł lampę naftową, łódź podwodną czy kamizelkę kuloodporną? Pewnie nie wiecie, więc musicie uzupełnić braki.
 
 
 

 
Książka to niesamowita podróż, w której naprawdę można się zatracić na długie godziny. Znajdziemy naprawdę mnóstwo rzetelnej wiedzy, ciekawostek, których nie znajdziemy w encyklopediach. I do tego wszystko tak lekko napisane, że czyta się te historie jak fantastyczną powieść przygodową. Zachęcam do przeczytania i gwarantuję znakomitą zabawę. Książkę możecie kupić TU.

poniedziałek, 12 maja 2014

A może schudniemy?


 
 
 
Autor: Magdalena Makarowska
Tytuł: Schudnij pysznie wiosną i latem
Wydawnictwo: Feeria
Liczba stron: 184

 

Kiedy rozpocząć odchudzanie jak nie z nadejściem wiosny? Najgorzej jest oczywiście zacząć. Chciałabym jednak zaznaczyć, że trzeba unikać jak ognia słowa dieta, bo od razu kojarzy się z pewnymi restrykcjami żywieniowymi. Zdrowe odżywianie, to jest klucz do zdrowej sylwetki. Można nawet posunąć się dalej i powiedzieć, że jest to klucz do szczęścia. Nieważne czy ćwiczycie z Ewą Chodakowską, czy Jillian Michaels (ja z nią ćwiczę, ale ciiiii!) najważniejsze jest zdrowe podejście do odchudzania. Wszyscy naokoło powtarzają, że ćwiczenia to jedynie 30% sukcesu, 70% to zdrowe i racjonalne odżywianie. Warto więc zacząć i przede wszystkim czas najwyższy skończyć z wymówkami i odkładaniem wszystkiego na następny dzień. W skomponowaniu dobrej diety na pewno pomoże Wam Magdalena Makarowska, której głównym założeniem diety jest naturalne zmniejszenie nadmiernego łaknienia na słodycze i podjadania. Ha, ha ciekawe, czy jest autorka da sobie radę ze mną?

 

Musimy pamiętać, że dieta nie może trwać jakiś określony czas. Nawyki żywieniowe, które w trakcie diety zmienimy na lepsze, muszą z nami zostać na całe życie. Dieta musi zapewniać różnorodność i być bogata we wszystkie składniki mineralne i odżywcze. A co zrobić, żeby skończyć z podjadaniem słodyczy? Bardzo proste. Tajemnica tkwi w prawidłowym komponowaniu posiłków i ich regularnym spożywaniu. W jednym z pierwszych rozdziałów Magdalena Makarowska podejmuje walkę z cellulitem, z którym walczy niejedna kobieta. Warto więc ograniczyć cukier, konserwanty, pić zieloną herbatę lub napary z pokrzywy lub skrzypu. Jednak najważniejsze są oczywiście regularne ćwiczenia, które pomogą pozbyć się wody i sodu z organizmu. W kolejnym rozdziale autorka wyjaśnia, że sól wcale nie jest taka straszna. Nie wyobrażam sobie bez niej mięs. Dowiecie się czym różni się sól hawajska od himalajskiej i jakie tak naprawdę właściwości ma ta „biała śmierć”, jak o niej mówią niektórzy. W książce znajdziecie znakomite przepisy na potrawy pobudzające usuwanie nadmiaru wody z organizmu. Zdecydowanie najlepszy okazał się koktajl selerowy, który podbił moje serce. Oprócz tego znajdziecie wiele informacji o olejach. Dopiero w czwartym rozdziale znajdziecie dokładne informacje o diecie wiosenno-letniej. Dieta jest tak skonstruowana, że z jednego jadłospisu korzystamy przez dwa dni, czyli nie musimy codziennie gotować.

 

Książka na pewno jest wspaniałym ułatwieniem dla leniwych, którzy nie mają pomysłów na zdrowe posiłki. Znajdziecie tutaj mnóstwo cennych rad i przepisów oraz listy zakupów, które ułatwia planowanie posiłków. Wszystko napisane prostym, nieskomplikowanym językiem. Nie ma tutaj długich i nudnych wywodów naukowych. Polecam.
 
Za książkę dziękuję portalowi Regał Nowości.
 
 
 

środa, 7 maja 2014

Co z tym strupkiem?

 



Autor: Genichiro Yagyu
Ilustracje: Genichiro Yagyu
Tytuł: Strupek
Wydawnictwo: Tako
Liczba stron: 28

 

Nie tak dawno nakładem Wydawnictwa Tako ukazała się książka, która od razu zwróciła moja uwagę. Zresztą jak wszystkie książki tego wydawnictwa. Co tu ukrywać, jestem maniaczką i miłośniczką wielką ich książek. Jako, że moja córka uwielbia krew, zdrapania wszelkie, więc wiedziałam, że to będzie książka dla niej. I nie pomyliłam się, bo teraz codziennie musimy ja oglądać i przy okazji wspominamy wszystkie swoje strupkowe historie, a trochę ich się już nazbierało. A co znajdziecie w środku? Prawdziwą biografię strupka.





 

Któż z nas nie zdrapał kiedyś strupka? No, przyznać się? Czasem udało się to zrobić precyzyjnie, ale czasem trochę bolało i zdarzało się, że pojawiała się krew. Moja córka swoje strupki pielęgnuje. Kiedy ma strupka na palcu lub ręce, to wtedy jest całkowity zakaz dotykania tej ręki. W końcu ręka jest chora. Oczywiście działa to także w druga stronę. Jeśli ja albo mąż mamy strupka, to córka nie dotyka tej chorej ręki. Rozumiemy się w tej kwestii doskonale. Wracając do książki. Już na samym początku autor przestrzega, że nie należy zdrapywać strupków na siłę. Trochę prawdy w tym jest. Później zaczyna się wspominanie strupków. Jedno dziecko miało na kolanie, drugie na łokciu, jeszcze inne za uchem, a nawet pod nosem. A jak właściwie powstaje taki strupek? I tutaj autor bez ogródek opisuje i ilustracje, jak powstaje krok po kroku strupek. Trzeba przyznać, że historia jest okropna. Można się posikać ze strachu. Przekrój przez skórę jest naprawdę fascynujący. Ilustracje niby takie rysowane na kolanie, jakieś strzałki i odnośniki. Ale dzięki temu wszystko wygląda tak swobodnie, a nie naukowo i nie odstrasza czytelnika.

 

Książka rewelacyjna. Aż boję się pomyśleć, jak będzie wyglądała kolejna część. A skąd ten strach? Bo tytuł brzmi Piersi. To dopiero będzie petarda. Polecam i na zakupy odsyłam tu.


Przypominam o konkursie w poście poniżej.

poniedziałek, 5 maja 2014

Konkurs, czyli Wymarzone zabawki dla...


Uwielbiam wspominać czasy swojej młodości, a dokładniej okres podstawówki. Jakie wszystko było wtedy proste. Problemy, które teraz z perspektywy czasu nie były żadnymi problemami. Wydaje mi się, że kiedyś dzieci i młodzież była szczęśliwsza i zdecydowanie bardziej aktywna. I nie mam tutaj na myśli jedynie aktywności fizycznej. Teraz za dużo czasu spędzamy w Internecie, który zastępuje rzeczywistość. Chwilami naprawdę się boję. Nieodłącznym atrybutem jest teraz telefon, bo w dzisiejszych czasach bez telefonu jak bez ręki i bez nogi. No bo jak tu się z kimś umówić? Jak porozmawiać? Nie wypada przecież kogoś odwiedzać, jeśli się wcześniej nie zadzwoniło. A ja doskonale pamiętam czasy, kiedy wszystkie dzieciaki ze wsi umawiały się przy wielkim dębie. Nikt się nie spóźniał, wszyscy byli na czas. Jeśli chciało się kogoś odwiedzić, to wystarczyło powiedzieć: to wpadnę później do ciebie. Kiedy już pod tym dębem zebrała się grupka dzieciaków w różnym wieku, to zdecydowanie się na jedną zabawę graniczyło z cudem. Jak niewiele kiedyś wystarczyło do szczęścia. Wystarczył kij i można już było bawić się w państwa-miasta, a jeśli mieliśmy piłkę, to grało się w palanta. Reklamówki pełne kasztanów, czyli skarb do ukrycia, który musiała znaleźć przeciwna drużyna. Nie wspominam już nawet o zabawie w chowanego. To było naprawdę coś, jak  swego czasu na moim podwórku bawiło się przeszło 30 osób. Szaleństwo, śmiechy, radość taka dziecięca, naturalna. Wszystko kiedyś było naturalne, nikt nie udawał. Kiedyś dzieci potrafiły się wspólnie bawić, wymyślać. Nie twierdzę oczywiście, że teraz tak nie jest. Może i jest, ale jakże rzadko widzi się teraz chłopców grających w piłkę. Teraz to pewnie nikt nie pamięta jak się bawi w podchody.

Zabawy na świeżym powietrzu to jedno, a zabawy na przerwach w szkole to dopiero bajka. Pamiętam jak niecierpliwie czekałam na przerwę, żeby znowu zagrać w gumę. Ile się trzeba było czasem nagimnastykować, pajace i gwiazdy to była niesamowita umiejętność. Oprócz tego skakało się na skakance, grało w klasy. Jednak najbardziej podobały mi się aktywności bardziej artystyczne. Mam tutaj na myśli robienie bransoletek z muliny, których zrobiłam tysiące, czy zabawy paluszkowe, do których potrzebny był kawałek sznurka. Przekładało się to jakoś i powstawały różne figury. Kiedy więc otrzymałam zestaw z gumkami od razu przeniosłam się myślami do tych szczęśliwych czasów młodzieńczych. A o jakim zestawie mówię? Otóż na rynku polskim możecie kupić zestaw kreatywnych gumek. Tak, zgadza się, gumki mogą być kreatywne, potrzebne są jedynie wasze ręce. Jedynym miejscem jest sklep internetowy Wymarzone zabawki, do którego Was odsyłam. Zestaw składa się kolorowych gumek, szydełka i … takiego czegoś, na co się nawleka gumki.

 

 



Powiem szczerze, że z początku byłam przerażona. Jejku, przecież ja nic z tego nie zrobię? Zresztą jak mam to robić? Tutaj jednak z pomocą przychodzi wszechmocny Internet, w którym możemy znaleźć setki różnych wzorów i inspiracji. Odsyłam was do tej strony, gdzie znajdziecie cudeńka z gumek od tych najprostszych do tych najtrudniejszych. Ja swoją przygodę gumkową zaczęłam od zrobienia pszczoły. Jak się potem okazało był to projekt dla średniozaawansowanych. Jaka byłam dumna, że rzeczywiście z tego przeplatania wyszła mi  pszczoła.

 


Zachęcona i podniecona zaczęłam brnąć w to dalej. I tak powstało serce, głowa pandy, z której jestem najbardziej dumna. Łatwo nie było. Nie od razu mi wszystko wychodziło, czasem nie złapałam szydełkiem jakiejś gumki i potem wisiała sobie, ale nie poddawałam się. Jednak kiedy wzięłam się za robienie królika, to niestety przy nosie już się poddałam. Dopiero po dwóch dniach wróciłam i podjęłam kolejne próby. I było już lepiej, bo wiedziałam o co chodzi i poznałam ogólną zasadę. I  tak powstał świąteczny królik i jajko. I dopiero wtedy podjęłam decyzję, że zrobię bransoletki. I o dziwo okazało się, że są banalnie proste.

 

 
 
 
 

 

Powiem wam, że jest to idealna zabawka nie tylko dla małych dziewczynek, ale także dla dorosłych. To taka mała podróż do beztroskich lat młodzieńczych. Do czasów kiedy kij czy sznurek wystarczyły, żeby była dobra zabawa. I tak jest w tym przypadku. Szydełko i kilka gumek, a możliwości ich wykorzystania miliony. Taki zestaw możecie kupić TU. I sami przyznacie, że cena jest rewelacyjna. W późniejszym okresie będzie można kupić także dodatkowe zestawy samych gumek. Niestety na niektóre przedmioty potrzeba ich naprawdę dużo. Takie zwykłe jajko potrzebuje aż 47 gumek. Dla mnie to rewelacja można naprawdę miło spędzić czas, porozmawiać i tak przy okazji zrobić sobie pierścionek czy bransoletkę. Przy pierścionku niestety też poległam. Polecam baaaaaaaardzo mocno. A jako, że sklep Wymarzone zabawki ma jeszcze większe serce niż ja, ufundował dla Was jeden taki gumkowy zestaw. A co trzeba zrobić, żeby wygrać?

Odpowiedzcie pod tym postem o swoich zabawach z dzieciństwa, w co się bawiliście, jakie zabawy były u was popularne. Czekam na odpowiedzi do 13 maja, czyli dnia urodzin mojej córki. Nie ma to jak urodzić się 13 maja w piątek o 13. Wygra jedna osoba, którą wybiorę ja. Oczywiście jeśli zgłosi się duuuużo osób, to będą nagrody dodatkowe m.in. książki. Czas start.

czwartek, 1 maja 2014

Jak to było w szkole


 
 
 
 
Autor: Davide Cali
Ilustracje: Benjamin Chaud
Tytuł: Nie odrobiłem lekcji bo…
Wydawnictwo: Dwie Siostry
Liczba stron: 36

 

Powiem szczerze, że kiedy zobaczyłam tę książkę na stronach Wydawnictwa, pomyślałam, że to jakiś żarcik, czy coś w tym stylu. Jednak wiem nie od dziś, że po Dwóch Siostrach można spodziewać się wszystkiego. Jest to jedno z niewielu Wydawnictw, które potrafi mnie zaskoczyć i rozbawić. I zrobić to jeszcze na wysokim poziomie, jest to po prostu sztuka. Pamiętam z czasów podstawówki ( ostatnio często wspominam ten okres) te głupkowate wymówki. I naprawdę książka wcale mnie nie zdziwiła, bo większość historii rzeczywiście miała miejsce, nie jest wyssana z palca.  

 
 
 

I kiedy otwieramy książkę i czytamy, że chłopiec nie odrobił lekcji bo: na podwórku wylądował samolot pełen małp, robot zniszczył dom, krasnoludki pochowały ołówki i tak dalej i tak dalej. Powiem szczerze, że wyobraźnia autora przeszła moje najśmielsze oczekiwania. I niby co chwilę się uśmiechałam pod nosem i mówiłam szeptem: świetny pomysł, dobre, zakręcone… Ostatnio dużo rozmawiam ze sobą podczas czytania książek. Chyba jest ze mną coraz gorzej. W każdym razie ta niepozorna książka uświadomiła mi, że największy dramat, to ten, kiedy rzeczywiście zdarzy się taka sytuacja. Pamiętam z czasów podstawówki, jak mój kolega tłumaczył się, że nie ma pracy domowej, bo pies zjadł mu zeszyt. I wyobraźcie sobie, że była to prawda, przynajmniej zeszyt wyglądał, jakby pies go pogryzł. I tutaj jest dramat ucznia. No bo jak udowodnić, że pies rzeczywiście dopuścił się takiego czynu? No jak? Oczywiście istnieje jeszcze prawdopodobieństwo, że zeszyt pogryzł mój kolega, żeby kłamstwo było bardziej prawdopodobne.
 
 
 

 

Tak jak wspomniałam wcześniej, tekstu w książce jak na lekarstwo, bo tak naprawdę to ilustracje grają tutaj pierwsze skrzypce. Ilustracje Benjamina Chaud’a po prostu zachwycają kolorami i szczegółami, ciekawymi rozwiązaniami. Widać u ilustratora niezwykłą lekkość kreski i nieograniczona wyobraźnię. Uwielbiam wyszukiwać w jego ilustracjach coraz to nowych szczegółów. Lekturę książki polecam tak na poprawę humoru.